- W dniu 21 marca Bank Gospodarstwa Krajowego z siedzibą w Warszawie podpisał z Ministerstwem Skarbu porozumienie o współpracy w zakresie wspólnego wykonywania uprawnień właścicielskich wynikających z posiadanych akcji Spółki Powszechna Kasa Oszczędności Bank Polski S.A. (…) Porozumienie będzie miało korzystny wpływ na stabilność wskaźników adekwatności kapitałowej Banku Gospodarstwa Krajowego. – czytamy w komunikacie.
O co chodziło w całej sprawie? BGK był bodaj jedynym inwestorem, który nie cieszył się, gdy jego portfel rośnie. Więcej — wpadał w desperację. Jesienią ubiegłego roku bank najpierw kupił od skarbu państwa prawa poboru, a potem objął 128 mln akcji, z 250 mln papierów jakie na rynek rzucił PKO BP. Emisja zakończyła się sukcesem. Zamiast planowanych 5 mld zł, do PKO BP wpadło 5,5 mld zł. Walnie pomógł w tym państwowy BGK, gwarant emisji. Do gry włączył się dlatego, żeby skarb państwa mógł zjeść ciastko i wciąż je mieć. Gigantyczna emisja PKO BP obniżyła udziały skarbu państwa w tym banku poniżej 50 proc. Oczywiście nie stracił nad nim kontroli, ale pakiet w BGK dodatkowo zabezpiecza jego interesy. Wszyscy byli zadowoleni. Do czasu. Problem objawił się na początku tego roku, jednak wówczas rozmawiano o nim tylko w banku, na radzie nadzorczej oraz w Ministerstwie Finansów, które sprawuje nad nim nadzór. My o sprawie dowiedzieliśmy się z rynku, od klientów BGK, którzy skarżyli się, że w ostatnich miesiącach coraz trudniej dostać w nim kredyt, poręczenie, że bardzo długo trzeba czekać na decyzje, które wciąż są przesuwane.
Dlaczego? Z naszych informacji wynikało, że portfel akcji PKO BP stał się kotwicą, która hamuje działalność banku. Biorąc udział w emisji BGK założył sobie pętlę na szyję, zaciskającą się z każdym wzrostem kursu posiadanych walorów. Ktoś przeoczył, zapomniał, że banki zapisują kupowane akcje po stronie aktywów ważonych ryzykiem, co wpływa na ich możliwości kredytowe.