Największy bank w kraju i największy dostawca kredytów mieszkaniowych PKO BP przedwczoraj ściągnął z półki kredyty we franku szwajcarskim. Lada dzień z oferty zniknie euro.
— Bank podjął decyzję o wycofaniu z oferty kredytów hipotecznych w walutach obcych. Kredyt we frankach szwajcarskich nie jest już udzielany. Pracujemy również nad wycofaniem się z finansowania kredytów hipotecznych w euro — mówi Zbigniew Jagiełło, prezes banku. Nie wyjaśnia powodów tej decyzji, ale wydają się one oczywiste: kurs euro mocno się waha, bo eurostrefa się chwieje. Poza tym PKO BP nie ma dostępu do finansowania w euro w odróżnieniu od banków, które kupują płynność u swoich zagranicznych matek.
— Rynek bankowy, ale także sami klienci, dojrzewa do decyzji o uznaniu walutowych kredytów hipotecznych za mniej atrakcyjne — mówi Wiesław Thor, wiceprezes BRE Banku i szef ryzyka.
Wskazuje dwie przyczyny takiego zachowania rynku — obawę klientów o wahania kursowe oraz brak lub ograniczenia dostępu banków do finansowana w walutach obcych. Kolejny czynnik to negatywne nastawienie regulatora rynku i instytucji nadzorczych.
— W oczywisty i wyraźny sposób starają się zniechęcić do tego typu kredytowania, słusznie wskazując czynniki ryzyka związane z wahaniami kursów, bezrobociem, sytuacją na rynku nieruchomości i „dojrzewaniem” starzejących się portfeli hipotecznych — mówi prezes Thor.
Euro dla zamożnych
Decyzja PKO BP o „zamknięciu kantoru” nie zabije rynku kredytów walutowych, ale bardzo mocno go osłabi. Bank jest dużym, choć nie największym, graczem w tej kategorii. W ostatnich kwartałach udzielał po około 70 mln zł kredytów w walutach obcych miesięcznie (niemal wyłącznie w euro). Więcej pożyczały Kredyt Bank czy BRE Bank (głównie MultiBank). Odejście od stolika PKO BP znacznie ograniczy klientom możliwość zadłużania się w walutachobcych. W ofercie takie kredyty mają jeszcze: Deutsche Bank PBC, Raiffeisen, Polbank, Nordea i DnB Nord, ale tak naprawdę pożycza tylko pierwszy z nich. Wolumen sprzedaży w Raiffeisenie jest znikomy. Polbank w praktyce prawie nie udziela kredytów. Nordea, kiedyś bank ze ścisłej czołówki na tym rynku, przebudowuje strukturę portfela mieszkaniowego i przerzuca się na złote, odraczając decyzje kredytowe w sprawie walut do przyszłego roku. Podobnie jest w DnB Nord. Podaż maleje, ale zainteresowanie klientów kredytami walutowymi też jest słabsze niż w latach beztroskiego pożyczania we franku szwajcarskim, czyli 2007-08, gdy przeważało przekonanie, że złoty może być tylko mocniejszy.
— Popyt jest mniejszy niż przed kryzysem. Wtedy wszyscy przychodzili po walutę. Teraz wciąż jest grupa klientów, którzy wybierają kredyt walutowy. Są to osoby zamożniejsze, zainteresowane droższymi nieruchomościami — mówi Aleksandra Łukasiewicz, członek zarządu Home Brokera.
Zamożniejsze nie znaczy bogate. Chodzi o tych, którzy zarabiają w granicach 10 tys. zł, mają aspiracje dotyczące wyglądu i powierzchni przyszłego mieszkania, ale wysoka rata płacona od kredytu złotowego te marzenia zabija. Dlatego wybierają euro. Jacek Kasperczyk, analityk Comperia.pl, wylicza, że dla kredytu złotowego wartości 300 tys. rata wyniesie 1830 zł, natomiast dla kredytu w euro — tylko 1313 zł.
Biznes bez uszczerbku
— Bank finansujący 100 proc. wartości nieruchomości mógłby sobie zbudować dobry portfel klientów — mówi Aleksandra Łukasiewicz.
Problem w tym, że nadzór coraz mniej przyjaznym okiem patrzy na kredyty bez wkładu własnego. Niedawno w rozmowie z „Pulsem Biznesu” Wojciech Kwaśniak, wiceprzewodniczący KNF, powiedział, że spodziewa się raczej spadku ich liczby niż wzrostu. Na cenzurowanym są też kredyty walutowe. Przewodniczący Kwaśniak dyscyplinuje banki, żeby nadmiernie nie rozkręcały akcji kredytowej.
— Kredyty walutowe powinny zostać na rynku. Jeśli ktoś ma odpowiednio wysokie przychody, dające bufor na wypadek wahań kursowych, oraz jest świadomy podejmowanego ryzyka, to powinien mieć możliwość skorzystania z różnicy stóp procentowych w Polsce i za granicą — mówi Dariusz Górski, analityk DM BZ WBK.
Rozumie jednak decyzję PKO BP. Kredyt walutowy oferują banki posiadające naturalny dostęp do finansowania w walucie od matek. PKO BP próbował zyskać finansowanie z euroobligacji, ale ze względu na obecną awersję do ryzyka i rozszerzone spready na obligacjach korporacyjnych odłożył emisję na jakiś czas. — Bank ma współczynnik wypłacalności ponad 12 proc. To wystarczający, ale jednak nie przesadnie wysoki poziom, biorąc pod uwagę rozmiar portfela kredytowego i spory udział kredytów walutowych — mówi Dariusz Górski.
Kredyty walutowe to produkt mocno obciążający kapitały, a będzie ciążył jeszcze bardziej. Od nowego roku waga ryzyka dla już udzielonych kredytów wzrośnie do 75 proc., natomiast od czerwca przyszłego roku ich nowa sprzedaż będzie obłożona wagą ryzyka 100 proc. Dariusz Górski reasumuje: PKO BP, wycofując się z kredytów walutowych, nie poniesie dużego uszczerbku.
— Korzyści z ich sprzedaży nie są już takie jak kiedyś: spready zawężają się w związku z ustawą antyspreadową, a ryzyko jest większe niż kilka lat temu — mówi analityk DM BZ WBK.
Skutki może odczuć rynek. Aleksandra Łukasiewicz ocenia, że spadek podaży kredytów walutowych w połączeniu z ograniczeniami w programie „Rodzina na swoim” i nowymi rygorami rekomendacji S może spowodować spadek rynku kredytów mieszkaniowych nawet o 20 proc.
Krótka historia kredytów walutowych
W Polsce pojawiły się na szerszą skalę w latach 2005-06. Niektóre banki nigdy nie wprowadziły ich do oferty, np. Pekao, ponieważ Unicredit, jego matka, miała bardzo niedobre doświadczenia z kredytami walutowymi. Włochy, podobnie jak wiele innych krajów, korzystały z różnicy stóp procentowych za granicą. Konkretnie w Niemczech. Skończyło się to nie najlepiej, bo często dewaluowana włoska lira przyprawiała o ból głowy zadłużonych w markach kredytobiorców. Po tamtej lekcji w całej grupie Unicredit, z wyjątkiem Słowenii, obowiązywał zakaz udzielania kredytów w walutach obcych. Znacznie lepsze doświadczenia w zakresie korzystania z arbitrażu stóp procentowych mają Austriacy, którzy również za niemieckie marki kupowali domy. Tyle że austriacki szyling był na sztywno z nią związany. Dlatego kiedy Raiffeisen wszedł do Polski, nie miał obiekcji wobec kredytowania w walucie innej niż złote. Miał je natomiast nadzór finansowy, który na kredyty walutowe zgodzić się nie chciał. Ostatecznie uległ, jednak nałożył na banki pewne wymogi dotyczące oceny zdolności kredytowej klienta, ujęte w rekomendacji S. Nie przeszkodziło to w błyskawicznym rozwoju rynku kredytowego, który przeżywał boom w 2007 r., kiedy banki pożyczyły pod zastaw hipoteki 60 mld zł (40-procentowy wzrost r/r) i w 2008 r., gdy akcja kredytowa wyniosła 57 mld zł. 80 proc. zadłużenia klienci zaciągnęli we frankach szwajcarskich. W Polsce korzystaliśmy z dobrodziejstwa niskich stóp w Szwajcarii. Na całe szczęście Japonia jest za daleko i bankowcom, w przeciwieństwie do kolegów po fachu na Węgrzech, nie udało się wprowadzić do oferty kredytów w jenach, bo w samą porę wybuchł kryzys i japońska waluta tylko w minimalnych ilościach wsparła rozwój rynku nieruchomości w Polsce. Jesienią 2008 r. banki jeden po drugim rezygnowały z kredytów we franku. Od 2009 r. w sprzedaży coraz śmielej natomiast zaczęło się pojawiać euro. Wiele wskazuje na to, że nie na długo. Dzisiaj około 750 tys. osób ma walutowy kredyt mieszkaniowy. Kilkaset tysięcy z nich zadłużyło się przy kursie franka poniżej 2,5 zł. Około 150 tys. ma kredyt, którego wartość jest większa niż wartość zabezpieczenia.