„Puls Biznesu”: 2012 r. upłynął pod znakiem silnego złotego. Jaka jest geneza tego umocnienia?
Sławomir Sikora, prezes Citi Handlowego: Przyczyny są dość oczywiste: z jednej strony, polska gospodarka pomimo spowolnienia postrzegana jest jako bardzo solidna. Do tego dochodzą wysokie stopy procentowe oraz zdecydowanie obniżony deficyt fiskalny. Dodatkowo bank centralny pokazał, że gotów jest selektywnie interweniować na rynku walutowym i odebrał chęć do harców. Wszystko to wpłynęło bardzo pozytywnie na nasz wizerunek. Duzi inwestorzy z USA i Azji, bo o nich coraz częściej mówimy, dywersyfikują portfele i szukają inwestycji relatywnie bezpiecznych. To przekłada się na kurs, bo kupują oni również polską walutę.
Czy to zjawisko korzystne dla polskich przedsiębiorców?
Na podstawie badań wydaje się nam, że kurs nadal jest satysfakcjonujący dla eksporterów, chociaż zbliżamy się do granicy, kiedy skutki umocnienia złotego zaczną być negatywne. To jest poziom 4 zł.
Czy nie staniemy się ofiarą własnego sukcesu? Rekordowy popyt i rekordowo niskie rentowności polskich obligacji, duży udział zagranicy w emisjach. Czy inwestorzy nie wycofają się z polskiego rynku, jeśli coś złego przytrafi się europejskiej lub światowej gospodarce?
Zawsze jest takie ryzyko, kiedy duzi portfelowi inwestorzy są obecni na rynku. Zwrócę jednak uwagę, że wbrew pesymistycznym prognozom sprzed roku — Europa się stabilizuje. Jest w recesji, ale oceniając sytuację w zestawieniu z 2011 r., jest stabilniejsza. W Polsce natomiast, choć mamy spowolnienie, to i tak pod względem dynamiki PKB jesteśmy w grupie pięciu krajów Unii o najwyższym wzroście. Inwestorzy oceniają rynki relatywnie. W Polsce deficyt budżetowy został obniżony z blisko 8 proc. do 3-3,5 proc., co uwiarygodnia działania rządu w zakresie stabilizacji finansów i nawet jeśli dalsze zacieśnianie polityki fiskalnej jest trudne (choć nie niemożliwe), to jest pole manewru w polityce monetarnej. Nie znaczy to oczywiście, że miano stabilnej przystani zostało nam nadane na zawsze. Trzeba także pamiętać, że inwestorzy mogą zechcieć zrealizować zyski w Polsce, czego nie można mylić z utratą wiarygodności. Wtedy może się zdarzyć, że złoty lekko się osłabi, ale myślę, że nadal mówimy o ruchach rzędu 5-10 proc. Nie są to wahania dramatyczne, zmieniające zasadniczo parametry gospodarcze. Mając świadomość, że wyniki pod koniec 2012 r. są gorsze niż w pierwszym kwartale, uważam, że relatywnie polska gospodarka radzi sobie całkiem dobrze.
Przed rokiem powiedział pan, że jeśli rząd przeprowadzi reformy, a nadzór zadba o płynność, to możemy dostać wyższy rating.
Do tej pory nie został on podwyższony, choć część agencji dostrzega, podobnie jak inwestorzy, że Polska zasługuje na uznanie za to, co zrobiła. Dzisiaj bardzo trudno jest im podjąć decyzję o podwyższeniu komuś ratingu. Można powiedzieć, że w obecnych czasach nieobniżanie ratingu oznacza wzrost wiarygodności, bo wiele krajów, łącznie z dużymi, jak Francja, dostaje niższe oceny. Sukcesem jest to, co zrobił minister finansów w sprawie deficytu, i to, w jaki sposób przeprowadził operację finansowania długu. Zrobił naprawdę kawał dobrej roboty. Co do zmian strukturalnych, widać wyraźnie, że w gospodarce jest trudniej. Mamy do czynienia z zapaścią całego sektora budowlanego i stoimy przed koniecznością przeformułowania zasad rozstrzygania przetargów publicznych. Konieczne jest wypracowanie mechanizmu, który pozwoli w pierwszej kolejności zakończyć rozpoczęte inwestycje. One są Polsce niezbędne, żeby budować nowoczesną gospodarkę.
Premier zapowiedział, że receptą na pobudzenie inwestycji będzie nowy wehikuł — Inwestycje Polskie. Jak pan ocenia ten projekt?
To zależy od tego, jak spółka będzie zarządzana, by uniknąć ryzyka, że stanie się ona wehikułem listy życzeń politycznych, a nie ekonomicznych priorytetów, że inwestycje pójdą nie tam, gdzie jest największa rentowność, ale tam, gdzie ktoś mocniej pociągnie za sznurek. Sama idea wykorzystania uśpionych aktywów państwowych, skoro nie ma chęci do ich prywatyzacji, jest interesująca. Osobiście jestem zwolennikiem prywatyzacji i opowiadam się za tym, żeby ten proces przyspieszyć. Giełda pokazuje, że w trudnych warunkach prywatne spółki wychodzą na rynek. Ten potencjał można wykorzystać dla dalszej prywatyzacji spółek kontrolowanych przez państwo.
Mówimy o uśpionym kapitale państwowym, tymczasem sporo kapitału prywatnego jest w bankach. Pojawiają się opinie, że można byłoby go lepiej wykorzystać. Czy musimy tak szybko dostosowywać się do wymogów Bazylei III? Czy nie lepiej poluzować wymogi kapitałowe i dać bankom szansę na rozwinięcie akcji kredytowej?
Ta kwestia łączy się z pytaniem, co rząd może zrobić, by pobudzić inwestycje. Do pozytywnych zmian może dojść w obszarze polityki nadzorczej. Czy musimy się spieszyć z nowymi regulacjami? Wydaje się, że nie. Zaostrzanie polityki odbije się na zdolności kredytowania banków. W moim przekonaniu należałoby zastanowić się, czy ewentualne zmiany nie powinny sprzyjać kredytowaniu. Warto zaufać bankom, że ich wewnętrzne procedury są na tyle dobre, żeby chronić przed błędami, które mogą zagrozić stabilności sektora.
Jakie są nastroje klientów, przedsiębiorców? Czy coś istotnie zmieniło się w ciągu ubiegłego roku. Z jednej strony, firmy mają rekordowe zapasy gotówki, z drugiej — niechęć do wydawania pieniędzy, co widać po niemal zerowej stopie inwestycji.
W 2012 r. dało się już zauważyć spadek rentowności firm. Obroty rosną, ale rentowność słabnie. Nasza ekspozycja na sektor budowlany jest niewielka, dlatego o tym sektorze nie chciałbym mówić. Podam inny przykład — przemysł motoryzacyjny. Duże zakłady, jak Fiat, zapowiadają ograniczenie produkcji w Polsce, co powoduje, że kooperanci w pierwszym etapie ucierpią, ale niektórzy z nich mówią, że jak nie ma produkcji, to będzie import, że nie załamie się zapotrzebowanie na części zamienne do samochodów sprowadzanych. Być może do nich zostanie skierowana część produkcji, którą dziś zamawia Fiat. Patrząc na inne branże, widać, że od października ubiegłego roku u naszych klientów, sieci detalicznych, spadają obroty. To sygnał, że konsumenci ograniczają zakupy, spodziewając się spowolnienia.
Mają rację?
Spodziewamy się, że szczególnie w pierwszym kwartale 2013 r. wzrost będzie wyraźnie wolniejszy. W całym roku nasze prognozy wskazują na wzrost PKB około 1,3 proc.
Największą niespodzianką 2012 r. jest chyba giełda. Nikt nie zakładał 30-procentowego wzrostu WIG czy 22-procentowego WIG20. Wyższe dynamiki są tylko w Turcji.
To jest niewątpliwie zaskoczenie. Polska jest interesującym rynkiem dla inwestycji, co przełożyło się na rynek equity i giełdę. W dużych funduszach strategiczne decyzje podejmowane są długo, wykonanie jest szybkie. Żeby przekonać inwestorów azjatyckich do inwestycji w Europie, która przeżywa kłopoty, trzeba mieć mocne argumenty, a Polska ma się czym pochwalić. Korzysta więc również giełda.
Czy można mieć nadzieję na kontynuację?
W dużym stopniu zależy to od wyników spółek na koniec roku i tego, w jaki sposób Polska będzie postrzegana. Duże fundusze jeszcze nie przetrawiły informacji o PKB za trzeci kwartał, które zaskoczyły negatywnie.
W tym roku banki będą musiały szukać nowych przychodów, ponieważ już wkrótce prawdopodobnie przyjdzie im zmierzyć się ze spadkiem wpływów z interchange.
Trend związany ze spadkiem prowizji jest coraz powszechniejszy. Regulatorzy uważają, że organizacje kartowe stosują zbyt wysokie opłaty interchange i mają dominującą pozycję na rynku. Chcą temu przeciwdziałać.Podejmowane są dwa rodzaje działań. Jedne zmierzają do regulacyjnego poukładania rynku i my podążamy w tym kierunku. Są natomiast kraje, które wprowadzają rozwiązania zwiększające konkurencję poprzez dopuszczenie innych organizacji rozliczających, zakładając, że to wymusi obniżkę opłat. Jednym ze sposób budowania konkurencji jest też odejście od zasady akceptowania wszystkich rodzajów kart. Obawiam się, że w Polsce, która czasem zachowuje się jak prymus, który we wszystkim chce być najlepszy, zrobimy wszystko naraz. Wprowadzimy najbardziej restrykcyjne rozwiązania, ustawowo wyregulujemy stawki, wprowadzimy zasadę swobody honorowania kart i w efekcie dostaniemy model, który rynkowi może przynieść więcej szkody niż pożytku. Jeśli chodzi o uregulowanie stawek interchange, to możemy rozmawiać oich poziomie. Uznaję argument, że inne kraje idą w tym kierunku. Bez ogródek trzeba jednak powiedzieć, że korzyści z tego tytułu dla klientów nie będzie. Obniżka stawek oznacza przepływ przychodów do sieci handlowych. Jeśli jesteśmy tego świadomi i świadomie podejmiemy taką decyzję, wszystko jest w porządku. Państwo ma prawo wpływać na kształt rynku. Problem polega na tym, żeby nie mieszać różnych porządków, bo to może oznaczać poważny wstrząs dla systemu i straty dla klientów.
Cały wywiad na stronie pb.pl