Premia za dyplom w odwrocie

Gabriel ChrostowskiGabriel Chrostowski
opublikowano: 2025-03-31 20:00

Na amerykańskim rynku pracy przestała rosnąć premia płacowa za wykształcenie wyższe. Główną przyczyną nie jest jednak zalew absolwentów, lecz spowolnienie tempa rozwoju technologicznego. Ale wchodzimy właśnie w erę sztucznej inteligencji, która najpewniej stanie się kolejną wielką falą innowacji. Tyle że tym razem jej wpływ na rynek pracy może być odwrotny — zyskają nie ci najlepiej wykwalifikowani, lecz ci słabsi.

Posłuchaj
Speaker icon
Zostań subskrybentem
i słuchaj tego oraz wielu innych artykułów w pb.pl
Subskrypcja

Studia nadal się opłacają, ale wyraźnie widać, że wartość dyplomu przestała rosnąć. W latach 60. XX wieku na amerykańskim rynku pracy tzw. premia płacowa, czyli różnica w zarobkach między absolwentami uczelni a osobami z wykształceniem średnim, wynosiła około 40 proc. Potem dynamicznie rosła, zwłaszcza w latach 1980–2010, aż do ponad 70 proc. Wydawało się, że ten trend będzie trwał — ale nie. Od ponad dekady krzywa się wypłaszczyła. Zwrot z inwestycji w edukację wyższą przestał rosnąć.

To nie znaczy, że dyplom stracił wartość — przeciętnie osoby z wykształceniem wyższym nadal zarabiają o 70 proc. więcej niż osoby po szkole średniej. Najciekawsze nie jest jednak to, ile wynosi ta różnica, lecz w którą stronę zmierza.

Ten trend przypomina trochę szklany sufit — jakby rynek osiągnął pewien punkt nasycenia i nie był już skłonny dopłacać więcej za sam fakt posiadania dyplomu. To jednak tylko metafora. W rzeczywistości stagnacja premii płacowej wynika z głębokich procesów ekonomicznych.

Jak pokazują ekonomiści L. Bengali, R.G. Valletta i C. Zhao w badaniu „Explaining Stagnation in the College Wage Premium”, główną przyczyną tego zjawiska nie jest nadmiar absolwentów, lecz spowolnienie po stronie popytu, czyli wyhamowanie postępu technologicznego, który przez dekady nakręcał zapotrzebowanie na wysoko wykwalifikowanych pracowników. W latach 1980–2000 komputeryzacja i cyfryzacja mocno zwiększały popyt na inżynierów, programistów, analityków, ale z czasem tempo postępu osłabło, a nowe technologie przestały wymagać coraz bardziej zaawansowanych umiejętności. Przykład? Obsługa Excela w 1995 r. była kompetencją rynkową — w 2015 r. stała się codziennością.

Dziś wchodzimy w nową epokę — epokę generatywnej sztucznej inteligencji. To bez wątpienia przełom, choć nadal nie wiemy, kiedy i w jaki sposób AI stanie się technologią ogólnego przeznaczenia zmieniającą i usługi, i przemysł. Jeżeli chodzi o wpływ na premię za wyższe wykształcenie, to wcale nie musi być powtórka z lat 90. Wtedy technologie informacyjne zwiększyły wartość dyplomu, teraz może być odwrotnie.

Dlaczego? Bo generatywna AI może wyrównywać kompetencje, a nie je rozwarstwiać. Badacze E. Brynjolfsson, D. Li i L. Raymond w pracy „Generative AI at Work” pokazali, że wdrożenie AI w call center najbardziej zwiększyło produktywność... najsłabszych i najmniej doświadczonych pracowników. W praktyce AI działała jak cyfrowy trener, pomagając w czasie rzeczywistym podpowiadać lepsze odpowiedzi i strategie działania. Co prawda dla najlepszych niewiele się zmieniło, lecz dla najsłabszych bardzo dużo.

To sugeruje, że kolejna fala technologii może zmniejszać nierówności kompetencyjne i płacowe, zamiast je pogłębiać. I że — paradoksalnie — na AI zyskają nie ci z górnej półki, ale ci z dołu.