Konsekwentnie używam określenia właściwego merytorycznie, albowiem krążący w obiegu termin rekonstrukcja w każdej klasycznej definicji – architektonicznej, medycznej, historycznej – oznacza przecież odtworzenie i przywrócenie stanu poprzedniego. O nowej wersji Rady Ministrów na pewno nie można tego powiedzieć, elementów rządowej budowli generalnie jest mniej i niektóre zostały inaczej zmontowane. Notabene zbilansowanie odwołań i powołań potwierdza, że liczba ministrów konstytucyjnych (naturalnie z uwzględnieniem szefa rządu), tzn. takich z prezydenckimi dyplomami, zmniejszyła się z 27 do 22. Trudno pojąć, czemu przez całą środę, już po wystąpieniu Donalda Tuska, sama KPRM rozpowszechniała inne liczby – z 26 do 21. No chyba, że błędnie nie wliczano premiera, który przecież z definicji także jest ministrem – pierwszym.
Od strony czysto proceduralnej ceremonia u prezydenta przebiegła wyjątkowo transparentnie. W samym formalnym postanowieniu najpierw wpisano wszystkie odwołania, a potem powołania – ale technicznie wręczanie dyplomów zostało sensownie połączone resortami, żeby łatwiej było się zorientować kto zastępuje kogo, kto w ogóle odchodzi, a kto obejmuje nowo tworzone ministerstwo. Podkreślam ucywilizowanie procedury, albowiem w praktyce politycznej III Rzeczypospolitej – wszystkich ekip rządowych oraz wszystkich prezydentów – dość często praktykowany był obyczaj skrywania ministerialnych odwołań przed mediami. Takie punkty traktowane były przez władców jako generalnie nieprzyjemne i niekorzystne wizerunkowo dla wszystkich, nie tylko dla samych usuwanych z rządów. Notabene w czwartek dwoje ministrów odwoływanych się w pałacu nie stawiło, zapewne mieli jakieś życiowe powody, zatem prezydenckie akty dostaną przez posłańców.
Dla Andrzeja Dudy była to ostatnia taka uroczystość, wszak do końca kadencji zostały mu niecałe dwa tygodnie. Dlatego jego zwyczajowe wystąpienie do nowych ministrów było dość neutralne, wykonał po prostu swój konstytucyjny obowiązek, zaś od 6 sierpnia będzie po prostu kibicem dokonań zrestrukturyzowanego rządu. Notabene przed czwartkową uroczystością przetoczyła się w przestrzeni publicznej krótka dyskusja, czy prezydent RP na pewno musi powołać wszystkich ministrów zgodnie z wnioskiem prezesa Rady Ministrów. W tle tych wątpliwości chodziło przede wszystkim o powołanie niepokornego w epoce rządów PiS sędziego Waldemara Żurka na ministra sprawiedliwości, czyli z automatu także na prokuratora generalnego. Otóż zgodnie z potwierdzanymi od ćwierć wieku wykładniami konstytucjonalistów – prezydent musi, jest w tej sprawie wyłącznie ceremonialnym notariuszem, zaś sto procent decyzyjności posiada wnioskujący premier. W związku z tym Waldemar Żurek został konstytucyjnym ministrem i najważniejszym prokuratorem, oczywiście na własne życzenie wychodząc ze stanu sędziowskiego. Co oznacza, że prawa strona sceny politycznej oraz jej media kończą z posługiwaniem się terminem „bodnarowcy” wobec funkcjonariuszy szeroko rozumianego resortu sprawiedliwości i muszą wykreować jakiś zaktualizowany.

