Czytając projekt nowelizacji ustawy o fundacji Centrum Badania Opinii Społecznej, trudno nie zauważyć, że jego pomysłodawcy planowali przede wszystkim odzyskać ten ośrodek. CBOS jest instytucją państwową. Ale dziś jej dyrektora naczelnego wybiera Rada, choć na jej kształt instytucjonalny mają wpływ politycy. Ich wpływ jest jednak niewystarczający, by wybrać "swojego" człowieka. W jedenastoosobowej radzie Sejm, Senat, premier i prezydent mają tylko po jednym przedstawicielu. Pozostałych siedmiu delegują instytuty i stowarzyszenia naukowe.
Według powstałego w kancelarii premiera projektu dyrektora powoływałaby już nie wspomniana Rada, a sam premier. W rzeczywistości byłby on nieusuwalny przez całą pięcioletnią kadencję. W projekcie nie zapisano żadnych wymogów formalnych, jakie powinien spełniać kandydat na to stanowisko. "Chcieliśmy ułatwić życie Radzie CBOS, ale po ich negatywnej opinii zrezygnowaliśmy z wdrażania tego projektu" - tłumaczy rzecznik rządu Jan Dziedziczak. I mimo że decyzja ta została podjęta podobno miesiąc temu, szef Rady CBOS dowiedział się o niej dopiero wczoraj, tuż przed telefonem dziennikarza "Dziennika", i to nieoficjalnie.
Rzeczywiście opinia Rady CBOS podpisana przez prof. dr. hab. Andrzeja Kojdera jest druzgocąca dla pomysłu rządu. "Zmiana dotychczasowej procedury wyboru dyrektora CBOS, zwłaszcza bez określenia jakichkolwiek warunków, które kandydat na dyrektora powinien spełniać, jest z wielu powodów propozycją nietrafną" - napisali eufemistycznie członkowie Rady. (PAP)