Zamiast wprowadzać IKZE, lepiej zmodyfikować IKE. Będzie szybciej, taniej i lepiej dla klientów — twierdzą TFI.
Ścinamy składkę do OFE i przesuwamy ją do ZUS, ale w zamian damy ulgę dla tych, którzy będą samodzielnie oszczędzali na emeryturę — taki układ zaproponował obywatelom premier Donald Tusk pod koniec grudnia. O ile to pierwsze jest coraz bardziej realne, bo kończą się konsultacje w sprawie projektu, o tyle to drugie pozostanie w sferze obietnic. Wprawdzie rząd przedstawił projekt ustawy wprowadzającej indywidualne konto zabezpieczenia emerytalnego (IKZE), w myśl którego wpłaty będzie można odliczyć od podstawy opodatkowania, ale eksperci przekonują, że ta ulga to fikcja.
— Premier obiecał ulgę, ale z projektu ustawy wynika, że daje jedynie odroczenie podatku — mówi Leszek Jedlecki, prezes ING TFI.
O co chodzi? Rządowa propozycja wprowadza możliwość odpisania 2 proc. od podstawy opodatkowania (docelowo 4 proc.), ale opodatkowana będzie wypłata w ratach przez 10 lat lub jednorazowo. W pierwszym przypadku instytucja pobierze podatek według najniższej obowiązującej stawki (obecnie 18 proc.). W drugim całą wypłatę klient będzie musiał dopisać do dochodu i rozliczyć w rocznym zeznaniu PIT (osoby oszczędzające przez kilkadziesiąt lat z łatwością wpadłyby przez to w wyższy próg podatkowy). W przypadku IKE nie można odpisać wpłacanej kwoty, ale za to wypłata jest nieopodatkowana.
— IKE i IKZE mają różne zachęty podatkowe, ale z ekonomicznego punktu widzenia dają dokładnie takie same korzyści. Zamiast tworzyć nowy byt, lepiej więc dodać odpis podatkowy do IKE. Taka propozycja byłaby atrakcyjniejsza dla klientów i mogłaby sprawić, że trzeci filar stałby się popularny — mówi Krzysztof Lewandowski, prezes Pioneer Pekao TFI.
— IKE jest w stanie agonalnym. IKZE, według rządowej propozycji, nie zdobędzie większej popularności — mówi Leszek Jedlecki.
— Wprowadzenie IKZE to zdublowanie kosztów IKE. A przecież nie jest to zbyt dochodowy produkt dla instytucji — dodaje Artur Czerwoński, prezes BPH TFI.
Brak realnej zachęty podatkowej to niejedyny minus rządowej propozycji.
— Roi się w nim od absurdów, jest nieprzejrzysty i niespójny — mówi Leszek Jedlecki.
Przykład?
— Projekt ustawy zakłada, że jeśli klient wpłaci więcej, niż wynika z limitu, to mamy odesłać nadwyżkę. Tylko skąd my mamy wiedzieć, jaka kwota stanowi 2 proc. dochodów klienta? Musiałby nam pokazywać PIT, a to przecież dane wrażliwe. Lepszym pomysłem jest odpis określonej kwoty — mówi Krzysztof Lewandowski.