Fot. ARC
Na początku września Samsung rozpoczął przedsprzedaż nowego Galaxy Z Fold 2 5G. Nazwa trochę skomplikowana i łatwo pominąć którąś literkę lub cyferkę, ale upraszczając sprawę, można powiedzieć, że to kolejny gadżet z elastycznym, rozkładanym ekranem. Jeśli chodzi o cenę, niestety nic się nie zmieniło i nadal jest to urządzenie absurdalnie drogie. Konkretnie trzeba wydać 8799 złotych, czyli niespełna dwie średnie krajowe. Reszta zostanie na jakieś akcesoria.
Nim jednak zajmiemy się dwójeczką, przypomnijmy sobie historię jedyneczki, która do łatwych nie należy. Samsung bardzo chciał mieć metkę pioniera w dziedzinie wykorzystania elastycznych wyświetlaczy i tak się spieszył, że przeszarżował. Pierwszego Folda miał wypuścić na rynek pod koniec kwietnia 2019 r., lecz odwołał debiut. Potężne problemy zaczęły się, gdy przekazał smartfony recenzentom. Niektórzy zgłosili usterki głównego elementu, czyli składanego ekranu, już po krótkim czasie użytkowania. Samsung poinformował, że wstępne analizy zgłoszeń wskazały, że przyczyną problemu mogły być siły działające na górne i dolne elementy zawiasu, które są odsłonięte i pozwalają uzyskać kształt urządzenia.
Wybuchł wizerunkowy skandal, bo to trochę tak, jakby producent samochodów zaproponował jakieś, dajmy na to, supernowoczesne zawieszenie, dopracował produkt, przekazał go ludziom do testów, żeby chwalili, jaka to rewolucja, po czym okazałoby się, że z auta odpadają koła. Co więcej, wcześniej Samsung opublikował nawet film, na którym poustawiane w specjalnych urządzeniach smartfony non stop się otwierają i zamykają. Na podstawie takich testów zapewniał, że Fold wytrzyma 200 tys. złożeń, czyli jakieś pięć lat użytkowania.
Premierę opóźniono, a Fold trafił z powrotem do projektantów i inżynierów, z których część pewnie nieźle przy okazji oberwała. Niektórzy odetchnęli, że problem ujawniony został w czasie recenzowania gadżetu, nim trafił do klientów. Sprzedaż ruszyła ostatecznie po kilku miesiącach, w Polsce w październiku, lecz efektu wow już nie było. Kosmiczna cena sprawiła, że potencjalnymi klientami mogły być tylko osoby, które rzeczywiście są w stanie wydać dwie średnie na zakup telefonu, albo maniacy technologiczni gotowi się zadłużyć.
Minął rok i Samsung jakby z trochę większą pokorą prezentuje drugą generację. W międzyczasie na rynek trafił tańszy, choć nadal drogi, bo za minimum 6600 złotych, mniejszy i przypominający damską portmonetkę Galaxy Z Flip. Cena Galaxy Z Fold 2 pozostaje praktycznie bez zmian – Samsung zaserwował obniżkę o całe 201 złotych. W innych sprawach zmieniło się więcej i bardziej. Samsung zapewnia w oficjalnych komunikatach, że wsłuchał się w głosy użytkowników i wszystko wskazuje na to, że to nie piarowa zagrywka.
Na zewnątrz mamy wyświetlacz Infinity-O o wymiarach 6,2 cala, czyli nic nadzwyczajnego. Składaki mają jednak to do siebie, że w środku znajduje się cienki elastyczny ekran, który sprawia, że gadżet zamienia się ze zwykłego smartfona w coś, co przypomina tablet, a konkretnie daje taflę o przekątnej 7,6 cala.
Fot. ARC
Z Fold 2 ma być propozycją dla tych, którzy lubią (albo muszą) wykonywać wiele zadań jednocześnie. Taki jest zresztą zamysł stojący za wykorzystaniem giętkich ekranów. Mają pomóc odnaleźć się w kulturze multitaskingu. Samsung poleca funkcję Multi-Active Window, dzięki której użytkownik steruje sobie układem ekranu i umożliwia otwieranie kilku plików obok siebie, czy uruchamianie różnych aplikacji w tym samym czasie. Koreańczycy reklamują zresztą ten sprzęt jako idealny do pracy z dokumentami albo plikami pakietu Office i zapewniają, że można się poczuć, jakby korzystało się z tabletu. Wszystko oczywiście przy rozłożonym urządzeniu.
No dobrze, ale co z tym nieszczęsnym zawiasem? Samsung oczywiście twierdzi, że zawias o nazwie Hideaway to „najbardziej zaawansowany mechanizm w technologii składanych smartfonów”. Ile wytrzyma i co wytrzyma, pokaże czas i recenzje użytkowników, którzy poddadzą sprzęt trudnemu testowi zmierzenia się z codziennością. Jest jednak drobny smaczek. W przypadku zawiasu klient ma możliwość pobawienia się kolorami, bo choć sam smartfon dostępny jest tylko w dwóch kolorach – miedzianym i czarnym, to paleta kolorów zawiasów jest trochę szersza i oferuje np. niebieski i złoty. Inna ciekawostka: urządzenie pozwala robić zdjęcia i jednocześnie korzystać z podglądu już zrobionych. Pierwsza funkcja dostępna jest wtedy na jednej części składanego wyświetlacza, druga poniżej. Niby głupotka, lecz jednak pokazuje, że możliwości elastycznych ekranów nie zostały jeszcze wyczerpane.
Na koniec pytania zasadnicze: dla kogo to gadżet i po co? Odpowiedź oczywista brzmiałaby, że dla tych, których stać na taką ekstrawagancję, albo rzeczywiście potrzebują tego typu hybrydy smartfonowo-tabletowej i się w niej odnajdą ze swoją pracą. Technologia elastycznych ekranów wciąż jednak jest w powijakach i nie wiadomo, jak się rozwinie. Niektórzy mówią, że to przyszłość i technologiczny skok, lecz inni nazywają pomysł fanaberią i próbowaniem czegoś na siłę. Jak zawsze – wszystko się okaże.
Fot. ARC
Przypominają się też czasy dawnych komunikatorów Nokii, które wyglądały trochę jak cegły. Z zewnątrz typowy telefon tamtych czasów, ale po otwarciu inny świat – podłużny wyświetlacz (oczywiście nieelastyczny) i pełna klawiatura. Marketingowcy przekonywali, że to idealne urządzenie dla ludzi biznesu.
Z elastycznością eksperymentuje nie tylko Samsung, lecz także Huawei, Oppo i Motorola, która reaktywowała w takiej odsłonie kultowy model Razr. Co jakiś czas pojawiają się w sieci doniesienia, że myśli też o tym Apple. Zarówno kiedyś, jak i teraz takimi składanymi urządzeniami można pewnie w pewnych kręgach zaimponować, albo znaleźć pretekst do rozmowy na inny temat niż pogoda.