Sen o Jawie

Kasper Skirgajłło- Krajewski, Anna Rzeźnik
opublikowano: 2010-09-24 00:00

Jest taki język, w którym przyszłość, to "jutro", a przeszłość to po prostu "wczoraj". Podstawowe określenia czasu to "już" i "jeszcze nie". Miejsce, w którym nic nie działa, a jednak wszystko funkcjonuje. Wszystko się spóźnia, mimo to zazwyczaj zdąża się na czas.

Chwile oczekiwania ciągną się w nieskończoność, jednak gdy patrzysz wstecz, są mgnieniem oka. Nic nie wygląda tak jak to, do czego jesteś przyzwyczajony, a jednak życie trwa. I rozkwita. To Jawa — aktywne i gorące jak wulkan serce Indonezji.

None
None

Jedyne wyjście — zaakceptować reguły. Porzuć chęć kontrolowania wydarzeń, schowaj zegarek. Samolot i tak wystartuje godzinę później. Na promie spędzisz dokładnie tyle czasu, ile potrzeba, by dobił do drugiego brzegu. Nie mniej, nie więcej. Umówieni Jawajczycy przyjdą długo po czasie, w którym się ich spodziewałeś, będą, w przeciwieństwie do ciebie, uśmiechnięci i rozluźnieni.

Na pierwszy rzut oka wydają się nigdy i nigdzie nie spieszyć. Są jakby zmaterializowaną antytezą znanego nam z zachodnich miast "wyścigu szczurów". Jest w tych ludziach wewnętrzny spokój i granicząca z ospałością umiejętność czekania. I uśmiech, który nigdy nie znika, tak jak pokorna akceptacja często bardzo podstawowych warunków życia.

Ta pozorna ospałość jest jednak brakiem aktywności tylko w sferze, którą my, Europejczycy, mamy tak bardzo zaktywizowaną. Jest w Jawajczykach bardzo silny nurt energii życiowej, płynącej wartkim i porywającym strumieniem. To jak podziemna rzeka, której nie odczuwamy, będąc na powierzchni. Wchodząc w nią, musisz zaakceptować jej reguły i płynąć z jej rytmem. Inaczej czeka cię nieszczęście. Otóż ta rzeka przybiera postać ruchu ulicznego. Podstawowym środkiem transportu jest tutaj skuter. W każdym domostwie znajdzie się przynajmniej jeden. Przewiezie nie tylko czteroosobową rodzinę, ale także 20 klatek na ptaki, telewizor, kosze bananów, drób, a nawet prosiaka.

 

 

Podróż do źródeł czasu

Jeżeli chcesz poznać prawdziwe życie na Jawie, musisz zaryzykować i zorganizować sobie motor. Zawiezie cię do starych hinduskich świątyń, na rajskie plaże i grzbiety porosłych plantacjami wulkanów. Włączając się w ruch, odczujesz jak witalnym, porywającym źródłem energii jest ta niewidzialna rzeka, która wydaje się napędzać Jawajczyków od wewnątrz.

Czekając na zielone światło na skrzyżowaniach, jesteś zawsze otoczony grupą kilkudziesięciu motocyklistów. Tu nie ma czasu na wahanie. Aby ocalić życie i motor, musisz zdecydowane podążać w upatrzonym kierunku, nawet jeśli oznaczałoby to jechanie wprost na wartki nurt właśnie jadących w poprzek. Paradoksalnie, przecinanie toru jazdy odbywa się tu na zasadzie zadziwiającego, bezkolizyjnego przenikania. Zjawisko to wprawi cię w osłupienie i podważy wszelkie (europejskie) teorie o bezpiecznym zachowaniu się na drodze.

Jawa będzie przygodą życia dla tych, których nudzą wakacje all inclusive, bo na Jawie właściwie wszystko zapewnić musisz sobie sam. Sam prowadzisz motor. Sam znajdujesz drogi, o których nie wie nawet Google Maps. Sam zamawiasz potrawy o śmiesznie brzmiących nazwach, ryzykując, że będzie to grillowana kobra albo szaszłyk z psa.

Turyści traktowani są bardzo życzliwie. Jeśli otoczy cię grupa miejscowych, to nigdy po to, by ci coś sprzedać. Będą zadawać wciąż od nowa te same pytania: skąd jesteś, czy masz już żonę i ile dzieci, co jeść, by mieć tak piękną, białą skórę. I cóż za piękny, duży nos! (dzięki długiej tradycji kolonializmu, pielęgnowanej przez dzisiejsze mass media, nordycka uroda wciąż jest ideałem piękna).

 

 

Szukaj cienia

Najliczniej odwiedzanym przez turystów miastem na Jawie jest jej kulturalna stolica — Yogyakarta (czyt. Dżogdżakarta). Swą popularność zawdzięcza nie tylko sławnym posiadłościom sułtana Hamengkubuwono. Świątynia z IX wieku w Borobudur — jedna z największych buddyjskich świątyń świata — jest celem pielgrzymek rzeszy mnichów (i turystów). Znajduje się 40 minut drogi od miasta, między dwoma wulkanami. Z drugiej strony Yogyakarty leży inny kompleks świątynny, Prambanan. Zresztą całe miasto otoczone jest prastarymi hinduistycznymi świątyniami, malowniczo zagubionymi wśród pól ryżowych i pagórków. Dwie godziny drogi na południe odnaleźć można puste, zapierające dech plaże Oceanu Indyjskiego (własny motor już mamy).

Miasto, obok wielu wydarzeń kulturalnych, wśród których prym wiedzie tradycyjny teatr cieni i jawajski taniec, zapewnia bogatą bazę noclegową we wszystkich standardach.

Warto także odwiedzić siostrzaną Surakartę. Choć starsza i bardziej konserwatywna, dostarczy pełniejszego pojęcia, czym jest "prawdziwa" Jawa.

Dwór sułtana w Surakarcie od setek lat kultywuje prastare tradycje — władcę czci się jako uosobienie boga. Za muzułmańską fasadą religijną kryje się synkretyzm wierzeń: animizmu, hinduizmu i wiary w Allaha.

Kolejnym atutem pobytu na Jawie są najniższe chyba w Azji ceny. Obfity posiłek można zjeść już za pół dolara, a nocleg znaleźć za równowartość około 8 zł. W Surakarcie przedstawienia tradycyjnej sztuki jawajskiej nie są biletowane i odbywają się głównie w celach rytualnych. Biały widz traktowany jest jak gość specjalny, sadzany na honorowym miejscu, częstowany tradycyjnymi daniami. Nie ma tylko informacji, gdzie i kiedy takie wydarzenie ma miejsce. Nie pozostaje nic innego, jak zaprzyjaźnić się z miejscowymi, nauczyć się kilku słów w ich łatwym, niemal pozbawionym gramatyki języku i cieszyć się serdeczną gościnnością nowych przyjaciół. Warto mieć świadomość, na co się piszemy — przedstawienie jawajskiego teatru cieni, wayang kulit, trwa średnio 9 nocnych godzin!

Kto dba o wygodę i luksus, niech jedzie na Bali. Kto chce doświadczyć życia w prawdziwej Azji, nie tylko z całym jej pięknem, ale także wyzwaniami, niech wybierze mistyczną Jawę. Warto na jakiś czas odpuścić swoje europejskie oczekiwania, by niewiarygodnie zwolnić rytm życia i odprężyć się jak nigdzie na świecie.