Ponad dwadzieścia lat temu Anna i Aleksander Jarmułowie zaczęli tworzyć w Starych Żukowcach pod Tarnowem ośrodek Western Riding Training Center Furioso. Dzisiaj jest uznawany za kolebkę polskiej jazdy konnej w stylu western. Ten styl wywodzi się od sposobu używania koni do pracy na farmach i ranczach w USA. Od klasycznego, tzw. angielskiego, różni się m.in. wyszkoleniem konia, sprzętem jeździeckim i strojem.

Rancho to praca — Anna jest instruktorką hipoterapii i jeździectwa, Aleksander hodowcą i trenerem koni — ale też życie towarzyskie, imprezy jeździeckie i pokazy. Pewnego dnia pod bramą ośrodka stanęła husaria Chorągwi Rycerstwa Ziemi Sandomierskiej. Aleksander Jarmuła — sędzia i zawodnik reiningowy (jak najdokładniejsze przejechanie trasy w galopie, prowadząc konia jedną ręką) — zafascynowany ich występem ku swojemu zdumieniu odkrył, że kowboje i husarze wykorzystywali tę samą szkołę jazdy.
— Husarze przysłali mi później list, że mam się stawić z koniem pod ukraińską granicę do Baszni Wielkiej, gdzie była organizowana inscenizacja odbicia jasyru Tatarom przez wojska Sobieskiego. Odziali mnie w stosowny strój, założyli na głowę przyduży hełm z rogami, nic w nim nie widziałem, ale postawili w szeregu, więc trzeba było pojechać. Szczerze mówiąc, popisywałem się trochę na koniu i towarzystwo uznało, że takie powodowanie koniem dobrze wygląda. No to zacząłem ich zapraszać do siebie na lekcje jazdy konnej i komunikacji z koniem — wspomina Aleksander Jarmuła.
Nowe horyzonty
Dekadę wcześniej, pod koniec lat osiemdziesiątych, wyjechał do Finlandii za chlebem i nauką. Miał być pracownikiem stajni, ale szybko przeszedł do opieki nad ogierami. Poznał tam Ismo Haapanena, fizykoterapeutę, który zajmował się masażem, stretchingiem i akupunkturą koni. Fin kupił akurat klacz Golden Guest american quarter horse, rasy, która wyróżnia się m.in. atletycznym umięśnieniem, i poprosił Polaka, by na niej pojeździł. — Dał mi siodło westowe, sprzęt, który wydał mi się dziwny i nie bardzo wiedziałem, jak to pozapinać. Podczas siodłania klacz stała jak pomnik. Zaprowadziłem ją na duży okrągły padok otoczony wysokim ogrodzeniem ze stalowych rur. Myślałem, że to dobre miejsce na pierwsze próby. Koń poszedł za mną i znowu stanął jak kołek. Wsiadam — nic.
Próbuję pchnąć do przodu — nic. W końcu na próbę machnąłem wodzami. Nie policzyłem do czterech, a już byłem na ziemi i plułem piaskiem! Nie spodziewałem się tego, bo z końmi miałem do czynienia od dzieciństwa, przy każdej okazji wskakiwałem na grzbiet i nie dawałem się łatwo zrzucić — opowiada Aleksander Jarmuła. Przy kolejnej próbie przywiązał rękę do siodła, jak to robią na rodeo, a co widział w westernie.
— Fruwałem po siodle, a klacz pędziła prosto na stalowe ogrodzenie. Przez głowę przelatywały mi błyskawicznie myśli, jak się ewakuować, zanim oboje zginiemy. W ostatniej chwili udało mi się uwolnić rękę, ale koń w tym momencie zawrócił, wyleciałem z siodła, wyrżnąłem plecami w rury i na chwilę straciłem oddech... Uznałem, że na pierwszy raz kontaktu z westem i koniem westowym wystarczy — wspomina przedsiębiorca.
Pozytywnym efektem było to, że zaczął czytać książki o pracy z końmi w stylu west i dzięki temu otworzył się przed nim nowy świat. Gdy po pięciu latach wrócił do Polski, wiedział już, że chce organizować turystykę konną z wykorzystaniem szkoły westowej. Od selekcji koni, ich przygotowania przez sprzęt po przyjemność z jazdy jest — według niego — stworzona do podróżowania całymi godzinami, a nawet dniami.
— Koń do jazdy klasycznej i westowej jest, teoretycznie, taki sam. Gdy mnie uczono klasyki, a uważam, że miałem dobrych nauczycieli, to rozumienie koni, ich psychiki, zachowań stanowiły zaledwie kilka procent wiadomości, a to potężna wiedza. Nazwałbym ją szkołą języka. Polakom nie brakuje miłości do zwierząt, ale są dziury w strategii postrzegania koni — twierdzi Aleksander Jarmuła.
Efekty nauki końskiego języka były spektakularne. Jednym z pierwszych koni w Starych Żukowcach była klacz kupiona od rolnika, który wrócił po dwóch miesiącach z pieniędzmi i powiedział: — Ja muszę iść do spowiedzi, bo spać po nocach nie mogę, że panu tę k... sprzedałem! Aleksander Jarmuła zareagował śmiechem. Wyprowadził klacz za grzywę z boksu, wskoczył na nią bez ogłowia, zrobił dwa kółka i jeszcze do przyczepy wjechał. Gość z podziwu ręce jak do modlitwy złożył...
Przemysł rekonstrukcyjny
Początki westu w Polsce polegały na tym, że ludzie zaczęli kupować siodła, które tylko przypominały sprzęt do takiej jazdy. Fascynacja rekonstrukcjami historycznymi często ogranicza się do dbałości o strój. To ważny element, ale przecież nie jedyny w pokazach z końmi.
— Każda niewygoda burzy harmonię z koniem. Masz za krótkie spodnie — zaczynasz się irytować. Bierzesz kiepskie wodze, nie będziesz miał jak prowadzić konia. To, wydawałoby się, drobiazgi, ale mają wielki wpływ na jakość pracy. Patrzysz na konia — ten żuje wędzidło, ma pysk w pianie, czyli jest mu źle. Przez rękę, wodze i wędzidło mam mu przesyłać informację delikatnie, aby była czytelna, ale nie bolesna. Jeśli żuje za grube wędzidło, nie odbierze subtelnego sygnału — wyjaśnia Aleksander Jarmuła.
W przypadku husarii rekonstrukcja stała się już przemysłem. Wielu rzemieślników produkuje zbroje, kolczugi, szable, szesnasto- i siedemnastowieczne stroje. Żupan warto uszyć z tkaniny tkanej na krosnach w manufakturze w Łazienkach — sam materiał kosztuje około 3 tys. zł. Niby można uszyć żupan z taniego materiału, ale w takim wstyd się pokazać towarzyszom. Husarze konsultują ubiory z kostiumografem Pawłem Grabarczykiem, który projektował stroje m.in. dla aktorów w „Ogniem i Mieczem”. Wzory i sploty opracowuje się na podstawie tego, co archeolodzy znajdują w grobowcach, co się zachowało w muzeach.
— Testujemy dziś to, co wymyślono kiedyś i co jest wygodne. Najważniejszą inwestycją w tej zabawie jest wiedza i poszukiwania historyczne. Strój musi być wygodny, ale zgodny z epoką. Okazuje się, że do czasów bitwy pod Chocimiem w 1673 r. polska jazda nosiła obcisłe spodnie. Później zmieniła się moda, bo po tym zwycięstwie szlachta się obłowiła, a łupem wojennym były m.in. tureckie stroje. Podczas odsieczy wiedeńskiej Jan III Sobieski zarządził, by Polacy się przepasali powrósłami — bez tego trudno byłoby ich odróżnić od Turków. Buty rycerzy z XXI wieku są identyczne z dawnymi, a szyje je szewc z Sandomierza — opowiada Aleksander Jarmuła.
Zaangażowanie w rekonstrukcje skutkuje zmianą schematów wykreowanych przez reżysera Jerzego Hoffmana w filmach i Kossaków na obrazach. Przykładem są husarskie skrzydła.
— Pasjonaci jeżdżą po kościołach, ratuszach, pałacach w Polsce, na Ukrainie, w Szwecji. Badają i dokumentują freski, płaskorzeźby, szukają informacji o bitwach i wyglądzie rycerzy. Badają testamenty, w których opisywany był np. rząd konia. Skrzydła, które według tych źródeł odtworzyliśmy, są małe, nie takie jak w filmie. Czasem spotykają się z kpinami: „Co to za husarz nieopierzony, pisklak jakiś?!”, a to po prostu właściwe skrzydła rodem z siedemnastego wieku — opisuje Aleksander Jarmuła.
Polska szkoła jazdy
Koń ułożony według husarskiej szkoły był kosztowny — można go było kupić za równowartość 70 kg srebra. Ale przez ponad 200 lat istnienia husarii, najskuteczniejszej formacji w dziejach kawalerii, obowiązywał zakaz sprzedaży polskich koni za granicę pod karą śmierci. Bo traktowano to jak sprzedaż technologii wojennej. Cudzoziemcy, którzy odwiedzali wtedy Polskę, byli pod ogromnym wrażeniem jakości polskiej jazdy, choć niektórzy opisują szalone, dzikie konie, które wciąż ponoszą. Dziwne tylko, że wyłącznie w kierunku przeciwnika…
— Trudność w jeździe husarskiej polega na tym, że w prawej dłoni trzyma się szablę lub kopię, a konia prowadzi się tylko jedną ręką. Potrzebna jest znakomita precyzja jazdy, by uniknąć ciosu, uskoczyć, błyskawicznie zmienić kierunek. Pracę z koniem nazywano pracą przy ziemi. Co ciekawe, umiejętności wymagane od konia husarskiego są identyczne z wymaganymi później w Ameryce od konia westowego. Widzę to jako trener — twierdzi Aleksander Jarmuła. Skąd ta polska szkoła jazdy w Ameryce? Prawdopodobnie za sprawą Kazimierza Pułaskiego, wnuka husarza, „ojca amerykańskiej kawalerii”. Teraz wraca do nas zza oceanu wraz z modą na western.
Husaria była ostatnią formacją kopijniczą, decydującą o przebiegu bitwy. To była nieliczna, elitarna grupa rycerska. Jej manewry były dynamiczne, wymagające znakomicie wytrenowanych koni. Aleksander Jarmuła uważa, że western został zbudowany na polskiej szkole jazdy. W obu przypadkach praca z końmi opierała się na ćwiczeniach po kołach małych, średnich i dużych, ósemkach, jeździe wężykiem. Nie ma dobrze ustawionego konia, który tego nie umie. Długość prostej, na której ćwiczono husarię, to 50 kroków. Trzeba było na niej wykonać skok z kopią, czyli osiągnąć maksymalną prędkość i złożyć się do manewru. I jest to ta sama długość, na której trenuje się konie do reiningu.
Takie same są też wymiary kół do pokonania czy ósemek.
Koń doceniony
Na pokazy chorągiew może wystawić 12 uzbrojonych rycerzy z końmi. Skład zależy od finansów — koszt przyjazdu rycerza to 1500 zł netto. Chorągiew Sandomierska brała udział w wielu rekonstrukcjach wydarzeń historycznych, np. 10 i 11 września 2016 r., w 333. rocznicę odsieczy wiedeńskiej, wystąpiła przed muzeum militarnym w Wiedniu i na Kahlenbergu, skąd Jan III Sobieski dowodził bitwą. Koń na pokazach musi mieć mocną psychikę — jeźdźcy zakładają na siebie dwudziestokilowe brzęczące zbroje, muszą w pełnym galopie perfekcyjnie posługiwać się bronią, czasem huczą działa, publiczność jest głośna. Potrafią to konie wyselekcjonowane i dobrze przygotowane. Rekonstrukcje dają obraz, jak naprawdę husaria wyglądała, jak walczyła, jak rumakami powodowała.
— Dobry koń reiningowy wykonuje manewr, zanim skończysz o nim myśleć. Na obrazach Jana Matejki, Jana Styki, Kossaków konie mają wybałuszone oczy, rozdęte chrapy, łby wysoko, są spienione. To buduje wyobrażenia w głowach odbiorców. Gdy bierzesz do ręki jakiś magazyn westowy, na zdjęciach czy obrazach jest spokój — plączą się dzieci, koń drzemie, pies go skubie za ogon... Myślę, że u nas było kiedyś podobnie, bo konie, dobrze służące Polakom, musiały być dobrze układane.
Zostało to jednak zrujnowane przez rozbiory i wojny, a komuna postawiła kropkę nad i, zamieniając konie na traktory, a jeźdźców uznając za element niepożądany. Teraz wszystko trzeba odtwarzać. Jest coraz lepiej, bo coraz częściej umiemy patrzeć na konia jak na partnera — tak było w czasach rycerskich — konkluduje Aleksander Jarmuła. &