Rok 2021 stoi pod znakiem surowcowej hossy. Od 1 stycznia gaz ziemny w USA podrożał o 137 proc., węgiel w Rotterdamie o 115 proc., benzyna na nowojorskiej giełdzie jest o 73 proc. droższa niż na początku roku, a ropa naftowa poszła w górę o 65 proc. W ostatnich tygodniach mówi się wręcz o kryzysie energetycznym i niedoborach licznych surowców.
Szlachetne rozczarowanie
Ze świecą można szukać towarów, które w tym roku nie podrożały. Większość z nich należy do rodziny metali szlachetnych, które są chyba największym inwestycyjnym rozczarowaniem w 2021 r. W ujęciu dolarowym złoto jest o 5 proc. tańsze niż na początku roku, srebro o 7,4 proc., platyna o ponad 2 proc., a pallad aż o 17 proc. Gorzej prezentują się tylko stopy zwrotu z rudy żelaza (które swoją spektakularną hossę miało w pierwszej połowie roku) oraz śruty sojowej.
Notowania kontraktów terminowych na złoto od marca tkwią w konsolidacji, poruszając się w przedziale 1675-1915 USD za uncję. Minęło już prawie 15 miesięcy, odkąd królewski metal ustanowił nowy szczyt wszech czasów na wysokości 2077 USD/oz. Jeszcze większym rozczarowaniem jest srebro, które w miało być „czarnym koniem” tego sezonu. Zamiast ataku na poziom 50 USD/oz. otrzymaliśmy tylko nieudany szturm na linię 30 USD/oz i bolesną kontrę, która pod koniec września zbiła notowania białego metalu w okolice 21 USD, czyli do najniższego poziomu od lipca 2020.
W rezultacie sentyment inwestorów do całego sektora metali szlachetnych jest po prostu fatalny. Nie chodzi tu tylko o wyraźnie słabsze wyniki względem surowców rolnych i przemysłowych, ale także o fakt, że złoto i srebro przynoszą tak marne stopy zwrotu w teoretycznie idealnym dla nich otoczeniu. Mamy bowiem główne banki centralne trzymające stopy procentowe w okolicach zera przy inflacji cenowej w Stanach Zjednoczonych przekraczającej 5 proc., a w strefie euro wynoszącej ponad 4 proc. Mamy też wielkie drukowanie pieniędzy (QE) wynoszące na nowe rekordy ceny akcji oraz potęgujące surowcową hossę. W takich warunkach inwestorzy powinni na pniu skupować całe dostępne srebro i złoto, ratując kapitał przed inflacją w otoczeniu mocno ujemnych realnych stóp procentowych.
Co tu się dzieje?
Ale nic takiego się nie dzieje. Złoto miało fenomenalny okres między majem 2019 a sierpniem 2020 r., kiedy to w ujęciu dolarowym podrożało o 61 proc. Srebro jak zwykle „odpaliło” z pewnym opóźnieniem między marcem a sierpniem 2020 drożejąc o 157 proc. Ale teraz nie ma chyba bardziej nielubianej klasy aktywów niż metale szlachetne. To się jednak może w najbliższych miesiącach zmienić.
Można zaryzykować tezę, że już w pierwszej fazie postcovidowego boomu oba metale zdyskontowały tegoroczną inflacyjną falę. Zatem o ile rosnące ceny surowców są przejawem bieżącej inflacji, to zmiany cen złota i srebra są miernikiem oczekiwanej przyszłej inflacji. Jeśli to założenie jest poprawne, to w tym roku w cenach kruszców zostało uwzględnione przyszłoroczne zacieśnienie polityki monetarnej Rezerwy Federalnej oraz wyhamowanie inflacji i być może jakaś surowcowa korekta, albo nawet bessa. W takim ujęciu rynek myśli teraz już o roku 2023 i kolejnej fali monetarnej stymulacji. Lecz tym razem sygnał do nowej hossy może dać nie złoto, ale srebro.

Biały metal radził sobie lepiej od złota w okresie od marca 2020 do lutego 2021, czego ilustracją był silny spadek parytetu złoto/srebro z rekordowych 128 do ok. 62,5. Później jednak srebro zaczęło tracić wobec złota, w wyniku czego relacja cen obu metali pod koniec września podskoczyła do 80. I od tego czasu srebro zaczęło wykazywać oznaki życia. Po pierwsze, na wykresie zobaczyliśmy nieudaną próbę przełamania wsparcia na poziomie 22 USD. Po drugie, przebita od dołu została linia krótkoterminowego trendu spadkowego.
Trzy argumenty "za“
Oprócz wniosków płynących z analizy technicznej zwolennicy droższego srebra mają trzy zasadnicze argumenty. Pierwszym jest fatalny sentyment do tego waloru, ilustrowany odpływem spekulacyjnego kapitału z nowojorskiego rynku terminowego. Na początku października spekulacyjna pozycja netto w kontraktach na srebro spadła do najniższego poziomu od ponad dwóch lat. To oznaka wyprzedania rynku i krótkoterminowy sygnał kupna potwierdzający wskazania płynące z analizy wykresów.
Po drugie, coraz więcej znaków mówi nam, że obserwowana praktycznie na całym świecie wysoka inflacja nie jest zjawiskiem przejściowym, o czym od miesięcy próbowali nas przekonywać bankierzy centralni. Utrwalają się oczekiwania inflacyjne zarówno inwestorów, jak i konsumentów, co grozi uruchomieniem tzw. efektu drugiej rudny, czyli nakręcenie się spirali płacowo-cenowej. Jeśli faktycznie inflacja z przejściowej przerodzi się w trwałą, to trudno oczekiwać, aby ceny metali szlachetnych stały wtedy w miejscu. Zwłaszcza w otoczeniu stóp procentowych znacząco niższych zarówno od bieżącej jak i oczekiwanej inflacji cenowej.
Srebro podobnie jak inne metale szlachetne „cieszy się” obecnie kiepskim sentymentem inwestycyjnym. Jako klasa aktywów wypada wyraźnie słabiej nie tylko od akcji, ale przede wszystkim od reszty sektora surowcowego.
I wreszcie po trzecie, od marca obserwujemy trend spadkowy ilości dostępnego srebra znajdującego się w skarbcach zaopatrujących w metal handlujących na nowojorskiej giełdzie towarowej (Comex). Jeszcze w lutym ilość srebra dostępnego (ang. eligible) pod rozliczenie kontraktów terminowych wynosiła rekordowe 150 mln uncji. Pod koniec października zasób białego metalu zmalał do 97,3 mln uncji. To wciąż istotnie więcej niż w erze przedcovidowej (kiedy to pokrycie kontraktów fizycznym metalem było znacznie niższe), ale tendencja malejąca jest warta uwagi.
Obecnie na Comeksie otwartych jest ok. 143,7 tys. kontraktów na srebro, każdy opiewający na 5 000 uncji. Oznacza to, że całkowite zobowiązania handlujących „papierowym srebrem” stanowią ekwiwalent ponad 718 mln uncji. To przeszło 7-krotnie więcej niż ilość dostępnego metalu zgromadzonego w magazynach Comeksu. Inaczej mówiąc, nowojorskie kontrakty na srebro mają raptem 13,5-procentowe pokrycie w fizycznym metalu. To wciąż relatywnie dużo (ponieważ tylko niewielka część kontraktów rozliczana jest poprzez fizyczną dostawę), ale z miesiąca na miesiąc wskaźnik ten się obniża. Gdyby w przyszłości inwestorzy częściej rezygnowali z rozliczenia finansowego i zamiast tego odbierali metal z magazynów, mogłoby to wzbudzić obawy o pojawienie się niedoboru srebra inwestycyjnego.
Reasumując, srebro podobnie jak inne metale szlachetne „cieszy się” obecnie kiepskim sentymentem inwestycyjnym. Jako klasa aktywów wypada wyraźnie słabiej nie tylko od akcji, ale przede wszystkim od reszty sektora surowcowego. A to w połączeniu z wyprzedaniem rynku i rosnącymi oczekiwaniami inflacyjnymi może być katalizatorem srebrnej hossy w roku 2022.