Państwo, które pomogło uratować stoczniową produkcję w Szczecinie, musi teraz zainicjować światowy lobbing na rzecz przywrócenia wolnego rynku w sektorze.
Po referendum i akcesji polski rząd może sporo uczynić dla stoczni. Najważniejsze, by zainicjował międzynarodowy lobbing, dążąc do przywrócenia na świecie zasad wolnorynkowych. Rodzimi urzędnicy powinni walczyć wspólnie z Unią Europejską o zaprzestanie przez Koreę czy Chiny dotowania tamtejszego przemysłu okrętowego. Na razie większość rządów wspiera swoich producentów, ale w Polsce — ze względu na braki w budżecie — pomoc jest o wiele mniejsza niż choćby w Unii. Tam firmy mogą liczyć na dopłaty sięgające do 6 proc. wartości kontraktu. W Polsce w latach 2003-04 resort finansów dla całego sektora przewiduje poręczenia kredytów na kwotę 700 mln zł rocznie. W porównaniu z UE to niewiele.
— Udzielenie kolejnych poręczeń i gwarancji możliwe jest jedynie w przypadku wygaśnięcia już udzielonych i zwolnienia limitu. Finansowanie budowy statków jest krótsze niż jeden rok, co umożliwia efektywne wykorzystanie limitu i wspieranie stoczni w kwocie przekraczającej w skali roku 700 mln zł — wyjaśnia Jarosław Skowroński, p.o. dyrektora biura prasowego Ministerstwa Finansów.
Na razie jednak budżet wspiera sektor, urzędnicy starają się więc mieć nad stoczniami kontrolę. Trudno się dziwić, skoro państwo ryzykuje konieczność przekazywania tym firmom publicznych środków. Z drugiej jednak strony, polskie stocznie to coraz bardziej polityczny przemysł. Może czas pomyśleć, by zamiast pomocy stocznie wzięły się za radykalne cięcia kosztów (także poprzez konsolidację). Powoli warto też chyba przygotować sektor do powtórnej prywatyzacji.