Mam w portfelu coraz więcej żywej gotówki. Niestety, myliłby się jednak ten, kto by sądził, że jest to efekt wzrostu cen akcji moich spółek. Jest wręcz przeciwnie. Tracę i to niemało.
Fakt, że w moim portfelu pojawiła się większa ilość brzęczącej monety, został spowodowany sprzedażą akcji Optimusa. Poczułem się bowiem zrobiony na szaro przez władze spółki. Kredyt zaufania, jakim obdarzyłem prezesa Widerszpila w minionym tygodniu, wyczerpał się całkowicie. Stało się to dokładnie w czwartek. Zresztą, patrząc na wykres spółki z tego dnia widzę, że nie tylko ja jeden utraciłem wiarę w zyski na tej inwestycji.
Przypomnę, że akcjonariuszem nowosądeckiej spółki zostałem w połowie czerwca. Na początku lipca prezes Widerszpil miał ogłosić nową strategię. Kupując akcje kilka tygodni wcześniej, chciałem ubiec pozostałych graczy, szybciej od pozostałych zajmując pozycję na walorach komputerowej spółki. Liczyłem bowiem na entuzjastyczne przyjęcie przez rynek szczegółowych założeń strategicznych. Podkreślam, że chodzi o szczegóły, bo to, że Optimus skoncentruje się na składaniu pecetów, nie było chyba dla nikogo zaskoczeniem. Niestety, okazało się po raz kolejny, że pazerny dwa razy traci.
Zainwestowałem w Optimusa 885 zł, płacąc za jeden walor 7,7 zł. Początkowo byłem bardzo zadowolony z inwestycji — kurs bowiem szybko przekroczył 9 zł. Z niecierpliwością czekałem jednak na prezentację strategii, po cichu licząc na pokonanie przez kurs granicy 10 zł, co otworzyłoby drogę do kolejnych szczytów. W lipcu jednak okazało się, że prace na strategią przeciągną się do początku sierpnia. No, trudno — pomyślałem sobie. Czekam już około miesiąca, to wytrzymam jeszcze te 2-3 tygodnie. W tym czasie z niepokojem obserwowałem notowania spółki, które zbliżyły się do ceny, po której obejmowałem akcje.
Wreszcie w ubiegłym tygodniu prezes Widerszpil zaczął masowo udzielać wywiadów. Zgodnie z oczekiwaniami, okazało się, że kierowana jego ręką firma skoncentruje się na produkcji sprzętu komputerowego i... to wszystko, czego się dowiedziałem. Rynek bardzo nerwowo zareagował na ogólnikowe wypowiedzi prezesa. Na każdej sesji od poniedziałku do środy dochodziło do znaczących wahań kursu spółki — po silnych spadkach następowały równie mocne odbicia i tak w kółko. Trudno się w tym wszystkim było połapać. Na wszelki więc wypadek nie podejmowałem żadnych działań, czekając na wykrystalizowanie się silniejszej tendencji.
No i się doczekałem. W czwartek gruchnęła wieść, że ostateczne decyzje dotyczące przyszłej strategii zostaną podjęte... w listopadzie. Okazało się, że jeszcze nie zostały podjęte wiążące decyzje o jaki sprzęt spółka rozszerzy ofertę produktową. Tego już było za wiele. Jako akcjonariusz poczułem się zlekceważony. Nerwy mi puściły i nie czekając na to, jak zareaguje rynek na taką nowinę, szybko złożyłem zlecenie sprzedaży 115 posiadanych papierów. Rynek zareagował identycznie jak ja — rozczarowaniem. Czwartkowe notowania spółka rozpoczęła z pułapu 6,95 zł i szybko taniała, tak by dzień zakończyć na poziomie 6,70 zł. Moje zlecenie zostało zrealizowane po kursie 6,85 zł.
Na inwestycji straciłem prawie 100 zł brutto. Wraz z dwoma prowizjami maklerskimi wynik netto wynosi -139 zł. Z rynku wycofałem więc 769 zł i o taką właśnie kwotę powiększyły się moje zasoby wolnej gotówki. Niestety, nie wiem, w co ją ulokować. Analitycy nie rozpieszczają mnie ostatnio nowymi rekomendacjami. Poczekam chyba zatem, aż wszystkie spółki opublikują raporty kwartalne i wybiorę jakąś obiecującą spółkę średniej wielkości.