Istnieje bardzo dobry powód, by z pewnym dystansem i krytycyzmem czytać prasę. Codzienne wiadomości przekazywane przez media mainstreamowe przedstawiają bowiem znacznie gorszy obraz świata, niż jest on w rzeczywistości. Hans Rosling, szwedzki lekarz i profesor, w książce pt. „Factfulness" pisze tak: „Kształtowanie mojego światopoglądu w oparciu o media byłoby jak tworzenie opinii o mnie na podstawie zdjęcia mojej stopy". Można oczywiście z tym stwierdzeniem polemizować - zależy to po prostu od tego, jakie media się czyta. Tak czy inaczej, jest to cenne spostrzeżenie. Media jako całość często przedstawiają obraz rzeczywistości nie tylko przejaskrawiony, ale przejaskrawiony w stronę pesymizmu. Poprzez rzetelność można więc wyróżnić się z tłumu. W „PB” rzetelności się nie boimy, dlatego bez pardonu pokazujemy dysfunkcje świata medialnego, którego sami jesteśmy częścią. Skoro media są takie, jakie są, to tym bardziej trzeba o tym mówić.
Weźmy za przykład rynek akcji. Dane zebrane przez dwóch ekonomistów, Antonia Ciccone i Feliksa Rusche, przedstawiają dużą lukę pomiędzy rzeczywistym a relacjonowanym przez niemiecki dziennik informacyjny ZDF Heute-journal indeksem DAX. W latach 2017-24 DAX wzrósł o 73,4 proc. Jednak gdybyśmy w tym czasie codziennie śledzili zmiany indeksu, bazując tylko na wieczornym wydaniu wiadomości, ostatecznie dostalibyśmy zupełnie inny wynik: spadek indeksu giełdowego o blisko połowę.
Taki sam efekt – negatywnej stronniczości – występuje w innych krajach rozwiniętych: w USA, Hiszpanii, Francji czy we Włoszech. Jedynym wyjątkiem jest Wielka Brytania. W gospodarce amerykańskiej średnioroczna zmiana indeksu giełdowego Dow Jones w latach 2017-24 wyniosła 10,1 proc. Natomiast według codziennego przekazu w mediach było to -49,8 proc. Czyli faktyczne dane pokazują solidne wzrosty, relacje z mediów — potężną bessę.
A zatem świat prawdopodobnie jest zdecydowanie lepszym miejscem niż nam się wydaje. Instynkt pesymizmu i strachu jest po prostu w większym stopniu podsycany przez media niż instynkt optymizmu i radości. Wiele płaszczyzn ludzkiej cywilizacji robi postępy (ubóstwo, zdrowie, edukacja, technologia, klimat), ale jednocześnie wciąż istnieje wiele problemów i wyzwań. Sęk w tym, że zdecydowanie więcej mówi się o problemach współczesnego świata (często przejaskrawionych), a niekoniecznie o postępach.
Wróćmy do H. Roslinga. W książce „Factfulness” pisze: „Ludzie często nazywają mnie optymistą, ponieważ pokazuję im ogromny postęp, o którym nie wiedzieli. To mnie złości. Nie jestem optymistą. To sprawia, że brzmię naiwnie. Jestem bardzo poważnym posybilistą, co oznacza kogoś, kto ani nie ma nadziei bez powodu, ani nie boi się bez powodu. Jako posybilista, widzę cały ten postęp i napełnia mnie to przekonaniem i nadzieją, że dalszy postęp jest możliwy. To nie jest optymizm. To posiadanie jasnego i rozsądnego wyobrażenia o tym, jak się rzeczy mają. To posiadanie światopoglądu, który jest konstruktywny i użyteczny”.
Dla mediów puenta jest jasna: można wyróżnić się z tłumu – tylko i aż – poprzez przedstawianie rzetelnych, sprawdzonych danych i faktów. Pokazywanie świata takiego, jaki on jest naprawdę, a nie w szarych lub różowych barwach. Oczywiście, istnieje tu głębszy problem: czy ludzie wolą konsumować treść mówiącą o postępie, czy treść wskazującą na ogromny regres? Wolą przeczytać, że gospodarka rośnie o 2 proc., czy że ekonomiści prognozują ogromne tąpnięcie i recesję? Prawdopodobnie wybiorą tę drugą opcję. Dlatego negatywna stronniczość wcale nie jest problemem samych mediów. Mogą być one po prostu lustrzanym odbiciem nas samych.
