Państwo Prawa i Sprawiedliwości nie zetknęło się jeszcze z tak niesłychaną niesubordynacją.
Dotychczas rozkaz najwyższego organu Rzeczypospolitej, czyli Jarosława Kaczyńskiego, o złożeniu przez jakiegoś funkcjonariusza dymisji na wizerunkowym ołtarzu partii potulnie wykonywano. Najgłośniejszy, wręcz sztandarowy był przedwyborczy przypadek Marka Kuchcińskiego, marszałka Sejmu, który absolutnie nie zamierzał składać rezygnacji, ale dowiedział się od prezesa, że zmienia zdanie i jednak składa. Obecna postawa Mariana Banasia, ustawowo nieusuwalnego szefa Najwyższej Izby Kontroli (NIK), wręcz wysadza fundamenty tzw. dobrej zmiany. Przecież podczas spotkania na Nowogrodzkiej dostał od najwyższego prezesa polityczny pistolet z jednym nabojem i miał tylko honorowo strzelić sobie w głowę. Notabene Marian Banaś od lat ma hobby okołomilitarne — karate, spadochroniarstwo, szybownictwo, ale pistoletu nie zamierza odpalić.

Paradoks polega na tym, że braku kwalifikacji merytorycznych prezesowi NIK nie można zarzucić. Przecież pracował w tej instytucji od 1992 r., czyli jeszcze od epoki Lecha Kaczyńskiego. Rozwinął skrzydła od 2015 r., stając się wręcz symbolem tzw. dobrej zmiany jako wiceminister finansów, reorganizujący służbę celną i skarbową. Został twórcą i szefem nowej Krajowej Administracji Skarbowej, był generalnym inspektorem informacji finansowej, pełnomocnikiem rządu do zwalczania nieprawidłowości finansowych na szkodę Rzeczypospolitej Polskiej lub Unii Europejskiej, na finiszu kadencji został ministrem finansów, skąd partia już na samym końcu rzuciła go na NIK. Paranoja polega na tym, że właśnie okresu zajmowania przez Mariana Banasia wszystkich wymienionych stanowisk od 2015 r. dotyczy zawiadomienie Centralnego Biura Antykorupcyjnego do prokuratury. Zestawienie wymagających przede wszystkim uczciwości funkcji z kłamstwami w oświadczeniach majątkowych naturalnie szokuje, ale przede wszystkim obnaża jakość kadr tzw. dobrej zmiany. Jakże żenujące są obecnie zapisy peanów PiS na cześć Mariana Banasia przy okazji wybierania go na prezesa NIK, gratulacyjne uściski etc.
Od 1999 r. patronem polskich celników jest święty Mateusz, autor pierwszej Ewangelii. Jego patronacki 21 września po reorganizacji służb pozostał ustawowym Dniem Krajowej Administracji Skarbowej. W pierwszym okresie życia ewangelista był bowiem celnikiem i poborcą podatkowym, wysługującym się rzymskim okupantom. Służba fiskalna z definicji nie cieszyła się społecznym szacunkiem, ale także dlatego, że system dawał jej funkcjonariuszom możliwości wielu nadużyć. Grzesznik Mateusz jednak się nawrócił. Po dwóch tysiącach lat przykład Mariana Banasia, obecnie tak potępianego werbalnie przez hołubiącą go jakże niedawno matkę partię, dowodzi, że nie wystarcza wzięcie świętego na sztandary.
Sytuacja rzeczywiście jest dla PiS wizerunkowo kompromitująca. Absolutnie to jednak nie uzasadnia zapowiedzi ewentualnego grzebania przy ustawie o Najwyższej Izbie Kontroli i wprowadzenia ekstraprzepisu umożliwiającego odwołanie krnąbrnego funkcjonariusza. Stabilność kadencji odpersonifikowanego prezesa NIK musi zostać utrzymana. Przypadek Mariana Banasia powinien natomiast stać się kadrową przestrogą dla obecnych władców kraju.
Podpis: Jacek Zalewski