miesięcznik KAPITAŁOWY (rozmawia Bartosz Bednarz): Informacje, jakie napływają z regionu o konflikcie w Syrii, są wyjątkowo fragmentaryczne.
Łukasz Fyderek: Jest niepokojące, że źródła, z których dowiadujemy się o sytuacji w Syrii są tak mocno przefiltrowane przez rozmaite ośrodki władzy, zarówno rządowej, jak i opozycyjnej. Wyjątkowo trudno dotrzeć do prawdy.
Konflikty przestały być interesujące?
Wiele mówiącym przykładem jest decyzja podjęta przez jeden z największych i najbogatszych think tanków amerykańskich, który raportuje rozmaite konflikty. Przyzwyczaił nas do tego, że jego przedstawiciele – dziennikarze, badacze, naukowcy na bieżąco przekazują wieści z pierwszej linii frontu. Syrii to jednak nie dotyczy. Informacje, które mamy bazują wyłącznie na mediach społecznościowych. W tym konflikcie brakuje naocznych świadków spoza konfliktu. Praca dziennikarza, czy przedstawiciela organizacji pozarządowych w Syrii jest tak niebezpieczna, że świat został skazany na informacje przekazywane jedynie przez strony konfliktu. Ogranicza to istotnie naszą wiedzę na ten temat.
Fragmentaryczne informacje dotyczą nie tyle samego konfliktu, co sytuacji w regionie. Także przed walkami.
Syria była krajem najdłużej prowadzącym socjalistyczną politykę gospodarczą na Bliskim Wschodzie. W latach 60. dołączyła do bloku krajów rewolucyjnych, czyli tych, które obrały niekapitalistyczną drogę rozwoju. Łączyło się to z wieloma konsekwencjami – Syria zrobiła to przede wszystkim z motywacji politycznej. Była wtedy w konflikcie z Izraelem, głównym sojusznikiem Zachodu, którego pierwszym protektorem była Francja, dopiero później dołączyły Stany Zjednoczone. W czasach Zimnej Wojny Syria czy Egipt poszukiwały zewnętrznego patrona, którym stał się Związek Radziecki. Nie był to wybór dla samego komunizmu, ale pragmatyzm geopolityczny.
Zaczęły tym samym przejmować znamiona organizacji politycznej, inspirowanej myślą socjalistyczną, z wszystkimi tego konsekwencjami?
Nie tylko politycznej, ale także gospodarczej. Wiąże się to z protekcjonistyczną polityką gospodarczą, przyjęciem modelu substytucji importu z ustanowieniem wyjątkowo wysokich ceł, rozwojem przemysłu ciężkiego, maszynowego na własne potrzeby. Inwestycje natomiast były finansowane kapitałem płynącym ze Związku Radzieckiego i krajów Bloku Wschodniego. Największe projekty, jak cementownie, czy elektrownie, realizowane były przy pomocy specjalistów zagranicznych, w tym z Polski. W latach 80., w momencie gdy przestały napływać z ZSRR środki na wspieranie niewydolnej gospodarki syryjskiej, taki model stał się nieefektywny. Mało tego, polityka, jaką przyjęła Syria, spowodowała odpływ kapitału wewnętrznego, który został wytransferowany poza granice kraju – część do Libanu, część do Europy. Socjalistyczny model gospodarczy trwał jednak dalej, by w latach 80. doprowadzić do kryzysu, po czym upadł.
Nastąpił powrót do gospodarki wolnorynkowej?
W latach 90. prezydent Syrii Hafiz al-Asad podejmuje kroki liberalizujące gospodarkę. Są one jednak bardzo ograniczone. Pierwszoplanowym celem było pozyskanie kapitału zagranicznego na inwestycje, szczególnie pieniędzy Syryjczyków, którzy wyjechali. Rząd syryjski obawiał się utraty władzy przez utratę kontroli nad gospodarką. Liberalizacja z początku lat 90. została wstrzymana. W konsekwencji nastąpiło ograniczenie tempa wzrostu gospodarczego. Reżim był na tyle skostniały, że nie był w stanie wprowadzić istotnych zmian gospodarczych. Po śmierci Hafiza al-Asada, w2000 roku, w wyborach zostaje wybrany jego syn Baszszar al-Asad i rozpoczyna się dekada reform gospodarczych, którą można określić jako umiarkowany sukces, bowiem kraj, który wcześniej notował ujemny wzrost PKB zaczyna się rozwijać, by po 2003 roku osiągnąć średnioroczną stopę wzrostu gospodarczego na poziomie 5 proc. Syria otwiera się także na zewnątrz, choć wyjątkowo ostrożnie.
Syria nadal postrzegana jest jako główny wyraziciel interesów rosyjskich w regionie, jako kraj w opozycji do Izraela.
Relacje Syrii z ZSRR miały charakter czysto pragmatyczny i tak też pozostało po rozpadzie Związku Radzieckiego. Syryjczycy bardziej brali pod uwagę rozkład sił i warunki geopolityczne, niż ideologię. W latach 90. zmiany gospodarcze w Rosji były zaskoczeniem dla Syryjczyków – kraj był nadmiernie zadłużony u Rosji, co paraliżowało wymianę gospodarczą. Po 2000 roku, Rosjanie bezskutecznie próbowali odzyskać wpływy w niektórych sektorach gospodarki syryjskiej. Syria natomiast stanęła przed koniecznością znalezienia sojusznika, tym razem na Dalekim Wschodzie.
Chiny – państwo, które rozwija się prężnie, utrzymując przy tym struktury autorytarne?
Tak, Chiny – autorytarne państwo odnoszące sukcesy gospodarcze traktowano jako ważny punkt odniesienia dla syryjskiego poglądu na gospodarkę. Należy jednak podkreślić, iż różnica potencjałów pomiędzy Syrią a Państwem Środka, sprawiała, że korzyści z ożywionej wymiany gospodarczej nie rozkładały się równo. O ile dla Syrii Chiny były ważnym parterem handlowym i wzorcem do naśladowania, o tyle dla Chin Syria była partnerem marginalnym, a ich zainteresowanie na Bliskim Wschodzie koncentrowało się wokół dużych eksporterów ropy naftowej, takich jak Arabia Saudyjska i Iran. Syria poszukiwała także partnerów w krajach muzułmańskich. Jednym z nich była Malezja, postrzegana także jako atrakcyjny wzór do naśladowania. Szczególne relacje – początkowo polityczne, a później również gospodarcze – zawiązały się także między Syrią a Iranem – oba kraje łączą dziś bliskie więzy gospodarcze i sojusz wojskowy.
Syria w końcu otworzyła się na zewnętrzny kapitał.
Dopiero wtedy gdy wprowadzono znowelizowane prawo bankowe. Do 2003 roku prywatne banki nie mogły w Syrii w ogóle funkcjonować. W Damaszku, na głównym placu, był tylko jeden bankomat, do tego zazwyczaj nieczynny. Pokazuje to jak bardzo ten system gospodarczy był izolowany.
Zaczęło się to szybko zmieniać.
Zostały zniesione podatki od dóbr luksusowych, które zaczęto traktować jako relikt ustroju socjalistycznego. Obce banki mogły już otwierać swoje filie w Syrii, chociaż zachowano wymóg posiadania 51 proc. kapitału przez obywateli, bądź podmioty zarejestrowane w Syrii. Jest to mechanizm chroniący rynek, popularny też w innych krajach arabskich. Powstały odziały wielu banków, głównie regionalnych, działających w regionie Bliskiego Wschodu. Pojawiła się bankowość islamska. Zmienił się też krajobraz syryjskich ulic.
Banki z Zachodu nie próbowały wejść na rynek syryjski?
Kapitał europejski jest tam obecny ale nie ma np. największych banków detalicznych. Zapewne nie mogąc mieć pełnej kontroli obawiały się wejść do Syrii pod własną marką.
Tym bardziej, że gospodarka kraju nadal jest sterowana centralnie.
Baszszar al-Asad miał świadomość, że jego kraj pod wieloma względami jest bardzo zacofany. W Syrii nie rządzi jednostka lecz instytucja, którą jest Arabska Socjalistyczna Partia Baas. Jej działacze – stara gwardia ciągle wierzyła w socjalizm, niechętnie podchodząc do polityki otwarcia. Ich zdaniem niosło to ze sobą zbyt duże zagrożenie dla stabilności kraju. Tym niemniej, grupa technokratów zebranych wokół prezydenta powoli drążyła partyjny beton. Od 2005 reformy znowu przybierają na sile.
Gospodarka wymusiła zmiany polityczne?
Jest to jeden z wielkich dylematów, do jakiego stopnia rozwój gospodarczy idzie w parze ze zmianami politycznymi, czy – w tym przypadku – demokratyzacją. Badania politologii porównawczej pokazują, że nie ma ścisłego związku między tymi procesami. Tak też było i w Syrii. Warto zwrócić uwagę na źródła pochodzenia napływającego kapitału. Był to kapitał libański, syryjski, który dekady wcześniej wytransferowano z kraju. Bariery wejścia dla podmiotów stricte zewnętrznych, szczególnie w wymiarze inwestycyjnym, wiązały się z przejściem wyjątkowo skomplikowanych procedur biurokratycznych. Nie było mowy o szerokim napływie nowych, zachodnich, inwestycji ani o otwarciu politycznym, kojarzonym z wpływami Zachodu. Podejrzliwi stosunek do Zachodu i tendencji politycznych stamtąd płynących nie może to dziwić, gdyż Syria miała napięte relacje z krajami postrzeganymi jako najbardziej prozachodnie w regionie: wciąż jest w stanie wojny z Izraelem, który zajął i okupuje część syryjskich ziem, a od północy graniczy z Turcją, z którą przez lata relacje były bardzo chłodne.
Od 2011 roku w Syrii trwa konflikt. Można było tego uniknąć?
Syryjczycy zobaczyli, że można stosunkowo łatwo obalić dyktatora w Tunezji czy Egipcie. Z dzisiejszej perspektywy wydaje się, że wybuch rewolucji, czy raczej – rewolty, masowej mobilizacji przeciwko reżimowi, był w dużym stopniu przedwczesny i inspirowany wpływami zewnętrznymi. Aktywne były siły nieprzychylne Baszszarowi al-Asad w świecie arabskim.
Wyjątkowo niekorzystne dla nich było zacieśnianie relacji Syrii z Iranem?
Jeśli wyłączymy kontekst konfliktu syryjsko-izraelskiego, można zauważyć, że cała polityka międzynarodowa Bliskiego Wschodu polaryzuje się wzdłuż linii podziału determinowanej przez religię: między państwami zamieszkałymi w dużej mierze przez szyitów (Iran, Irak, Liban), a krajami arabskimi – sunnickimi zlokalizowanymi w szczególności nad Zatoką Perską. W Syrii większość stanowią sunnici, których jest ponad 60 proc., a najliczniejszą mniejszością są Alawici, będący odłamem szyickim. Rządzący Syrią prezydent i spora część rządowego establishmentu wywodzi się właśnie z sekty Alawitów. Po części sprawia to, że są oni bliscy Iranowi. Czynnikiem prowadzącym do zbliżenia z Iranem były także złe relacje z Izraelem, a także rywalizacja z regionalna z Irakiem, w dobie rządów Saddama Husajna Gdy po obaleniu jego reżimu w 2003 roku do władzy w Iraku, doszły ugrupowania szyickie, a tarcia sunnicko-szyickie stały się kluczowe dla całego regionu. W tej nowej sytuacji geostrategicznej, pro-irańska i pro-szyicka Syria stała się konkurentem i zagrożeniem dla arabskich krajów, w których rządzili sunnici.
Powstała siła skierowana przeciwko Iranowi?
Głównymi zwolennikami rozbicia sojuszu syryjsko-irańskiego były średnie i małe kraje, bardzo bogate, chociaż dość słabe militarnie – państwa Zatoki Perskiej. To one były zainteresowane tym, by w Syrii, na fali Arabskiej Wiosny, do władzy doszła większość sunnicka, a kraj opuścił obóz pro-irański.
Nie można w tej układance pominąć konsekwencji amerykańskiej interwencji w Iraku.
Doniosłą konsekwencją interwencji było wprowadzenie w tym kraju systemu demokratycznego, a więc rządów większości. Rzecz jednak w tym, że cechą polityki demokratycznej w Iraku nie są spory ideowe, np. socjaliści przeciwko liberałom. W tym społeczeństwie podziały zaczęły się tworzyć na linii wyznaniowej. Po interwencji amerykańskiej do władzy w Iraku doszli szyici, którzy w tym kraju stanowią większość obywateli. Niektóre z państw regionu wyciągnęły z tego wnioski i próbując doprowadzić do przewrotu i demokratyzacji także w Syrii, w wyniku czego najprawdopodobniej do władzy doszliby stanowiący tam większość sunnici, co spowodowałoby zerwanie dobrych relacji z Iranem i przyciągnięciem kraju do obozu sunnickiego w regionie. Z perspektywy polityki w regionie obalenie reżimu Baszara al-Asada było więc środkiem do osłabienia jednego bloku rywalizujących państw przez drugi.
Wewnętrzne spory stały się pretekstem do o wiele poważniejszej rozgrywki.
Jest to konflikt o dominację w regionie. Wymiar międzynarodowy rozgrywa się na co najmniej dwóch poziomach: globalnym i regionalnym. Wpływy Zachodu maleją, ale za wszelką cenę starają się oni udowodnić, że tak nie jest. Państwa, które pretendują do roli największych i najbardziej wpływowych mocarstw – Rosja, Chiny – w oczach Syryjczyków mogą stać się przeciwwagą dla Zachodu. Stany Zjednoczone, Rosja i Chiny są w stanie porozumiewać się i negocjować miedzy sobą bez zbędnego napięcia. Syria jest istotnym komponentem w walce o wpływy w regionie, ale nie jedynym. Błędem jest widzieć walkę wielkich mocarstw jako najważniejszy aspekt wojny.
Region przestał być atrakcyjny dla tych największych?
Ważniejsza jest rywalizacja między państwami na Bliskim Wschodzie o dominację w regionie. Bliski Wschód, przez cały wiek XX był zdominowany przez mocarstwa spoza tego regionu – najpierw Francję i Anglię, później – ZSRR i USA. Dzisiaj zaangażowanie tych sił politycznych w regionie maleje. Nie mają na nie ani środków, ani szczególnie istotnych interesów. Bliski Wschód nie jest kluczowym regionem dla Rosji. Dla USA był ważny z uwagi na dostęp do ropy naftowej i gazu ziemnego, ale z uwagi na rewolucję łupkową i dążenie Stanów Zjednoczonych do samowystarczalności w tym zakresie – region ten stopniowo zmniejsza swoje znaczenie. Prowadzi to do redukcji zaangażowania sił zagranicznych w regionie. W polityce nie ma jednak próżni. Na znaczeniu zaczęły zyskiwać lokalne państwa, które chcą zagospodarować strefy wpływów po wycofaniu się mocarstw zewnętrznych, czyli w szczególności Iran, Turcja, Arabia Saudyjska, a także mały Katar.
Trudniej o porozumienie między sąsiadami…
Negocjacje na poziomie regionalnym są znacznie trudniejsze niż te na linii Waszyngton-Moskwa, czy Waszyngton-Pekin. Dla stron konfliktu to być albo nie być, kwestia życia lub śmierci. Ważnym procesem jest Wiosna Arabska, czyli zachodzące zmiany polityczno-ustrojowe. Te kraje, w których rozgorzała rewolucja przestają reagować na zewnętrzne impulsy. W tym samym czasie państwa stabilne politycznie wykorzystują lokalne konflikty do zabezpieczenia swojej strefy wpływów.
W Syrii zaczyna się rewolucja. Czy ma ona wspólne cechy z tymi wcześniejszymi, od których rozpoczęła się Arabska Wiosna? Obalenie władzy autorytarnej nie niesie za sobą rozwoju wartości demokratycznych.
Zmiana władzy nie zawsze przynosi transformację ustrojową. Przejście władzy z jednego ośrodka do drugiego nie jest jednoznaczne ze zmianą polityki niedemokratycznej na system demokratyczny. Narracja mówiąca, że zmiana władzy doprowadzi w krótkim czasie do transformacji ustrojowej powstała pod gust opinii publicznej, która preferuje takie rozwiązania. Zaciemnia to jednak fakty. W regionie większość krajów ma słabo rozwiniętą tożsamość narodową. Większość, w tym Syria, Irak czy Libia są państwami postkolonialnymi, w których proces państwotwórczy zaczął się niedawno, dopiero po I Wojnie Światowej To jest czynnikiem znacznie utrudniającym transformację ustrojową do demokracji.
Władza dyktatora gwarantowała zatem spójność państwa?
Tak. Zauważmy ponadto, że w tych krajach przez lata ograniczano rozwój islamu politycznego, jako siły, która była zagrożeniem dla świeckich dyktatorów. Było to w pewnym stopniu nienaturalne. Zadawano sobie już wówczas pytanie, czy tak długie represjonowanie religii nie doprowadzi w końcu do rewolty religijnej? Dzisiaj po obaleniu starych struktur, przyszedł czas na dostosowanie islamu politycznego do realiów politycznych. Będzie to proces, który odróżni przemiany polityczne w świecie arabskim od podobnych, wydawałoby się, tendencji np. w Ameryce Południowej, czy Europie Środkowej i Wschodniej. Tam rewolucja wynikała z pobudek czysto politycznych, bądź gospodarczych, nie miała wymiaru religijnego czy wręcz teologicznego. W świecie arabskim te wymiary są obecne, a ludność stoi przed dylematami, nie tylko jak urządzić swoje państwo i gospodarkę, ale także gdzie znaleźć w nich miejsce dla religii. W cywilizacji chrześcijańskiej rozwiązano ten problem w burzliwych latach po Rewolucji Francuskiej, ustalając w końcu relacje między Kościołem a państwem. Arabski proces odrzucenia dyktatorów otworzył przestrzeń do sporów, których rozstrzygnięcie wymaga czasu.
Transformacja będzie zatem bardzo utrudniona?
Niski stopień tożsamości narodowej i wielki dylemat co do miejsca religii w państwie będzie determinować przez najbliższe lata politykę w regionie Bliskiego Wschodu. Bardzo ważny będzie także kontekst demograficzny, który wpływa na zamożność tamtejszych narodów. Nawet jeśli w wymiarze państwowym bogactwo rośnie, to w ujęciu per capita – maleje. Dotyczy to także najbogatszych państw regionu, np. Arabii Saudyjskiej. Wiąże się z tym presja na rynek pracy, rynek opieki medycznej i socjalnej. Bank Światowy i Międzynarodowy Fundusz Walutowy przedstawiają dla każdego kraju raporty, w których wskazują, jak wysoki musi być wzrost PKB, aby wygenerować odpowiednią liczbę miejsc pracy. Dla większości krajów wartość ta musi przekraczać 5 proc. Syria, jak i wiele innych krajów regionu, miała taki wzrost gospodarczy przed wielkim kryzysem finansowym. Teraz w większości z tych krajów trwa albo wojna domowa, albo duża niestabilność polityczna. Mamy zatem do czynienia z błędnym kołem. Brak stabilności gospodarczej nie sprzyja stabilności politycznej.
Zdaniem Zachodu Wiosna Arabska powinna w krajach arabskich doprowadzić do powstania modelu demokratycznego, na wzór tego z Europy. Może powinniśmy zostawić ten region w spokoju, bo każda interwencja zewnętrzna nasila tylko konflikt.
Czy my, jako Zachód, powinniśmy integrować w sprawy Syrii czy tego regionu w ogóle? Trudno udzielić jednoznacznej odpowiedzi. Do wyboru mamy aktywność gospodarczo-pomocową, wspieranie społeczeństwa, czyli schemat wykorzystywany w szczególności przez Unię Europejską. Jest to siła, która powoli drąży skostniałe systemy autorytarne. W Syrii zabrakło takiej obecności, zarówno w wymiarze pomocowym (przygotowanie do pokojowej, stopniowej transformacji), jak i kapitałowym (kapitał zachodni). Ponadto w tym regionie częste w XX wieku były interwencje służb wywiadowczych państw Zachodu, na co z kolei społeczeństwa i władze na Bliskim Wschodzie są bardzo wyczulone. Większość krajów ma bardzo antyimperialistyczne poglądy. Doskonałym przykładem jest Egipt, kraj w którym zderzyły się obozy władzy rewolucyjne i kontrrewolucyjne. Dzieli ich praktycznie wszystko, ale łączy jeden element – antyamerykanizm.
Zagrożenie interwencją wojskową wzmaga te antyamerykańskie nastroje.
Niektórzy twierdzą, że brak działania także nie jest rozwiązaniem. Zachód ma coraz bardziej ograniczone możliwości finansowe i materialne dla wywierania nacisku w regionie. Jednak perspektywa interwencji może przecież wpływać tonująco i ograniczać zapędy radykalnych sił politycznych czy łamanie praw człowieka. Wpisuje się to także doskonale w podstawy amerykańskiej polityki: w jednej ręce trzymamy gałązkę oliwną, w drugiej zaś na wszelki wypadek – wielki kij. Trudno dziś uznać politykę amerykańską wobec Syrii za elegancką, ale efekt końcowy, przy udziale Rosjan, którzy korzystają z ograniczonej efektywności polityki USA – nie jest najgorszy. Nie doszło do interwencji, ale ciągle wisi ona w powietrzu.
Czy nie jest to hipokryzja Zachodu, który zareagował dopiero po użyciu broni chemicznej. Wojna nie wybuchła wczoraj, od 2011 roku zginęło tysiące cywilów.
Pojęcie hipokryzji w polityce, jak wiemy od czasów Machiavelliego jest kategorią, która wiele nie wyjaśnia. Kluczem jest realistyczne spojrzenie i stwierdzenie wprost, że także Zachód ma istotne ograniczenia. Nie jest możliwe, by każdy problem na świecie znalazł się w kręgu zainteresowań krajów wysokorozwiniętych.
To co zyskało przyzwolenie świata w związku z interwencją w Iraku, nie udało się już przy potencjalnym zaangażowaniu w konflikt zbrojny w Syrii.
Amerykańska interwencja w Iraku przez lata będzie determinować politykę Zachodu w tym rejonie świata. Stała się doświadczeniem, formującym dla amerykańskiego myślenia o zaangażowaniu za granicą, podobnie jak dla USA była wcześniej wojna w Wietnamie. Potencjalna interwencja na Bliskim Wschodzie to dzisiaj wyjątkowo wysokie koszty finansowe, ale przede wszystkim polityczne.
Artykuł pochodzi z najnowszego wydania miesięcznika "Kapitałowy"