Choć spółka EBP otrzymała zgodę na wejście do mazurskiego portu, to wciąż nie może rozpocząć inwestycji.
Mazury nadal pozostają białą plamą na lotniczej mapie Polski. Nie zmieniła tego nawet z trudem uzyskana zgoda Urzędu Lotnictwa Cywilnego (ULC) na objęcie 60 proc. udziałów przez European Business Partners (EBP). Spółka należąca do Aleksandra Rechtera, przedsiębiorcy z Izraela, otrzymała ją mimo negatywnej opinii resortu obrony narodowej. Zgoda jednak niewiele zmieniła, bo Port Lotniczy Mazury-Szczytno pogrąża się w długach. Jarosław Jurczenko, prezes spółki, podkreśla, że inwestor nie chce angażować się w przedsięwzięcie bez gwarancji długoletniej umowy na dzierżawę lotniska.
— Rozmowy z przedstawicielami Agencji Mienia Wojskowego (AMW) nie przynoszą skutku. Poprzednia umowa, podpisana na pięć lat, wygasa w 2011 r. W takiej sytuacji nikt nie zdecyduje się wyłożyć pieniędzy na inwestycję, która się nie zwróci — mówi Jarosław Jurczenko.
Spółka funkcjonuje dzięki wpływom z zakładu produkcyjnego i stacji diagnostycznej.
EBP liczy, że umowa zostanie zawarta na 25 lat.
— AMW każe nam czekać na ustawę o przekazywaniu zarządzania gruntami samorządom. Do tego czasu spółka może nie dotrwać, a pieniądze unijne przepadną — dodaje prezes.
Port może liczyć na 34 mln EUR z Unii. Najpierw jednak tyle plus 50 proc. musi wyłożyć sam. To miał zagwarantować inwestor — uregulować dług (blisko 5 mln zł) i wyłożyć kilkanaście milionów na uruchomienie lotniska.
Od 1996 do 2001 r. port obsłużył 18 tys. pasażerów.
— Gdybyśmy otrzymali zielone światło, lotnisko mogłoby ruszyć jeszcze w tym roku — twierdzi prezes.