Do Tallina wysłano m.in. kilku najlepszych specjalistów ds. cyberterroryzmu, aby zbadali sprawę i pomogli Estończykom wzmocnić zabezpieczenia elektroniczne.
Kwestia ataków zostanie także poruszona na piątkowym szczycie UE-Rosja w Samarze. Jednak funkcjonariusze NATO i Unii nie zamierzają bezpośrednio oskarżać Rosjan.
Jeśli zostałoby udowodnione, że stoi za tym Rosja, byłby to pierwszy w historii przypadek zaatakowania państwa przez państwo w cyberprzestrzeni - podkreślił "Guardian".
"Nie będę wskazywał palcem. Ale nie zrobiła tego grupka pojedynczych osób" - powiedział cytowany przez dziennik anonimowy przedstawiciel NATO.
"W chwili obecnej NATO nie uznaje cyberataków za zwykłą akcję zbrojną. To oznacza, że klauzule artykułu V Traktatu Północnoatlantyckiego, albo innymi słowy wspólna obrona, nie zostaną rozciągnięte na zaatakowany kraj" - powiedział cytowany przez dziennik szef resortu obrony Estonii Jaak Aaviksoo.
"Kwestia ta musi być rozwiązana w najbliższej przyszłości" - dodał minister.
"Jeśli sugerujecie, że (ataki) nadeszły ze strony Rosji, czy rosyjskich władz, jest to poważny zarzut, który powinien zostać udowodniony. Cyberprzestrzeń jest wszędzie" - odpowiadał na pytania gazety ambasador Rosji w Brukseli Władimir Czyżow. Jednocześnie oskarżył popierającą Estonię UE o hipokryzję i stosowanie podwójnej miary. Zarzucił też, że "Unia stała się zakładnikiem Polski" w stosunkach z Federacją Rosyjską.
Ataki na estońskie strony internetowe nastąpiły w trzech falach, po przeniesieniu z centrum Tallina na miejscowy cmentarz pomnika żołnierzy radzieckich. (PAP)