Na pierwszy rzut oka nie ma wielu podobieństw między Ronaldem Reaganem a Donaldem Trumpem. Różni ich bardzo dużo: wizja roli Ameryki w świecie, szacunek do instytucji, styl bycia i mówienia, historia zawodowa. Jeden to cowboy szukający sprawiedliwości, drugi deweloper szukający bogactwa. Kiedyś Donald Tusk powiedział, że Reagan przewracałby się w grobie patrząc na współczesnych Republikanów i chyba miał rację. Ale patrząc z czysto ekonomicznej perspektywy, widać kilka nieoczywistych podobieństw, z których najważniejsze jest następujące: obaj zaczęli prezydenturę z głębokim przekonaniem, że amerykański system gospodarczy wymaga głębokiego przeorania. Dla Reagana celem było zduszenie inflacji i deregulacja. Dla Trumpa zduszenie wydatków publicznych i reindustrializacja. Reagan nie przestraszył się głębokiej recesji, która była efektem akceptowanego przez prezydenta duszenia inflacji przez Fed. Czy Trump nie przestraszy się recesji, którą wywołać mogą zwolnienia w administracji i podwyżki ceł? Wątpię.
Recesja i bessa rzadko zdarzają się amerykańskim prezydentom w pierwszym roku urzędowania. W ostatnich 40 latach tylko Ronald Reagan w 1981 r. i George W. Bush w 2001 r. zaczęli swoją kadencję od bessy i recesji, przy czym w przypadku tego drugiego proces zaczął się właściwie jeszcze przed objęciem przez niego urzędu. Reagan w 1981 r. odziedziczył gospodarkę, która po wielu latach wysokiej inflacji, niskiego wzrostu i stagnacji na giełdzie wchodziła w okres ożywienia. Wzrost gospodarczy przyspieszał, inflacja malała, na giełdzie rozpoczęła się imponująca hossa, która w oczekiwaniu na nowego prezydenta wzniosła S&P500 o prawie 40 proc. w ciągu roku. Ale odziedziczył też kraj zmęczony całą dekadą inflacji i podwyższonego bezrobocia, społeczeństwo pozbawione optymizmu, obawiające się o swoje miejsce w świecie. Ożywienie było rachityczne, optymizm kruchy. Po kilku miesiącach urzędowania Reagana inflacja przestała spadać i Fed zdecydował się na radykalny zwrot w polityce pieniężnej i podwyżki stóp z 15 do 19 proc. To pchnęło gospodarkę w kolejną recesję: najgłębszą po II wojnie światowej. Poparcie dla Reagana bardzo szybko spadło z prawie 70 proc. do niecałych 40 proc., ale recesja z politycznego punktu widzenia się opłaciła. Amerykańska gospodarka po półtora roku wyszła na prostą, nabierając siły, która pozwoliła zredukować bezrobocie i inflację, utrzymać Reaganowi prezydenturę, a po kilku latach też wygrać zimną wojnę.
W dzisiejszych Stanach można dopatrzeć się pewnych podobieństw do sytuacji z 1981 r. Gospodarka jest w fazie ożywienia, ale nastroje Amerykanów nie są dobre po kilku latach wysokiej inflacji. Wprawdzie inflacja spada, ale Fed zaczął obawiać się o jej uporczywość i nie ma ochoty dalej luzować polityki pieniężnej. Dodajmy jeszcze, że od trzech lat (wtedy dwóch) trwa sowiecka inwazja na jednego z sąsiadów, a obraz nam się dopełnia.
Donald Trump też ma rewolucyjny program. Chce radykalnie ściąć wydatki publiczne – doprowadzając deficyt fiskalny państwa z 7 proc. PKB do zera – oraz przywrócić na dużą skalę produkcję przemysłową do USA, podnosząc cła. Oba działania mają charakter prorecesyjny w krótkim okresie, ale Trump i jego ekipa wierzą, że to zapewni Ameryce świetlaną przyszłość. Nie będę tutaj dyskutował nad tym, czy taka polityka ma fundamentalny sens (sądzę, że nie), ale raczej skoncentruję się na pytaniu, czy gotowość do krótkookresowych poświęceń jest rzeczywiście tak wysoka jak 44 lata temu.
Inwestorzy ewidentnie coraz bardziej boją się, że polityka nowej administracji wepchnie gospodarkę w kłopoty. A prezydent i jego otoczenie na razie grają twardych. W ostatnim wywiadzie dla Fox News prezydent powiedział, że nie może wykluczyć recesji. Jego sekretarz skarbu Scott Bessent stwierdził, że gospodarka potrzebuje okresu detoksu. W ciągu trzech tygodni indeks S&P500 stracił prawie 10 proc., a Nasdaq już ponad 10 proc. Brzydkie słowo na R, czyli recesja, coraz częściej gości w komentarzach ekonomicznych, nawet jeżeli na razie nikt oficjalnie recesji nie prognozuje.
Ja jednak sądzę, że Donald Trump nie odważy się wprowadzać działań na taką skalę, która miałby pchnąć gospodarkę w recesję. Będzie podnosił cła, ale nie tak, jak sugerują pierwsze działania wobec Chin, Meksyku i Kanady. Będzie redukował wydatki publiczne, ale nie tak mocno, jak marzyłby jego pomagier Elon Musk. Wiele jego pierwszych decyzji ma za zadanie wzbudzić chaos, w którym on ustali nowe reguły gry.
Są dwie przesłanki takiej oceny. Przede wszystkim, Donald Trump, w przeciwieństwie do Ronalda Reagana, nic Amerykanom nie mówił o wyrzeczeniach. Jego slogany polityczne koncentrują się na szybkim sukcesie, początku nowej złotej ery Ameryki już dziś, najbardziej udanym początku prezydentury w historii kraju. Apetyt na wyrzeczenia ekonomiczne wydaje się w tej ekipie niski. Porównajmy słowa Reagana z wystąpienia w Kongresie w lutym 1981 r. do słów Donalda Trumpa z analogicznego wystąpienia z zeszłego tygodnia:
Reagan: „Nie możemy pozwolić sobie na życie w warunkach inflacji i towarzyszących jej tragedii (…). To prawda, że pozytywne skutki naszych propozycji będą odczuwalne dopiero z czasem. Dlatego musimy zacząć już teraz. Ludzie patrzą i czekają. Nie oczekują od nas cudów, ale oczekują działania. Działajmy więc wspólnie”.
Trump: „Wielu mówi, że pierwszy miesiąc naszej prezydentury – naszej wspólnej prezydentury – jest najbardziej udany w historii naszego kraju. Tak twierdzi wiele osób. A wiecie, co czyni to osiągnięcie jeszcze bardziej imponującym? Wiecie, kto jest na drugim miejscu? George Washington. Co wy na to?”.
I druga ważna rzecz – Donald Trump jest wrażliwy na zmiany indeksów giełdowych, traktuje je jako ważny wskaźnik kondycji gospodarki, na pewno w dużo większym stopniu niż Ronald Reagan na początku swojej prezydentury. Jeden z jego najważniejszych doradców, Stephen Miren, pisał jeszcze w listopadzie zeszłego roku, w skądinąd bardzo agresywnej pod względem nastawienia do świata analizie: „Prezydent Trump oraz osoby, które prawdopodobnie znajdą się w jego zespole ds. polityki gospodarczej, zawsze głęboko troszczyły się o rynki finansowe i traktowały stan giełdy jako dowód siły gospodarczej i popularności swoich działań. W związku z tym druga administracja Trumpa prawdopodobnie podejmie kroki, by istotne zmiany w międzynarodowym systemie podatkowym zostały wprowadzone w sposób jak najmniej zakłócający funkcjonowanie rynków oraz gospodarki”.
Jeszcze 5-10 proc. spadków S&P500 i Donald Trump zacznie stopniowo mięknąć w sprawach związanych z cłami i walką z biurokracją.