Największy w historii jednodniowy spadek notowań funta, gigantyczna przecena akcji na londyńskiej giełdzie, zwłaszcza akcji banków, zapowiedź ustąpienia premiera Davida Camerona do października i szeroki uśmiech Nigela Farage’a. To pierwsze i najbardziej widoczne efekty decyzji Brytyjczyków, którzy w referendum opowiedzieli się za wyjściem z Unii Europejskiej.

Impuls do zmian
Optymistycznie do brexitu podchodzi Charles Crawford, ambasador Wielkiej Brytanii w Polsce w latach 2003-07. To, do czego doszło w referendum, nazywa „wielkim dniem demokracji”.
— Na pytanie o to, czy brexit będzie miał pozytywne skutki, w tej chwili mogę odpowiedzieć „na pewno być może”. Wszystko zależy od tego, jak będą przebiegały negocjacje z Unią Europejską. Teraz, do momentu odejścia ze stanowiska Davida Camerona, jest czas na 2-3 miesiące cichych rozmów na temat warunków opuszczenia wspólnoty. Tak Wielka Brytania, jak i Unia Europejska mogą wyjść z brexitu silniejsze, o ile Unia pod wpływem tego impulsu zdecyduje się na reformę — mówi Charles Crawford.
Na wyniki referendum szybko zareagowały agencje ratingowe. S&P ogłosiło, że Wielka Brytania może utracić dotychczasowy rating AAA (najwyższy możliwy), o negatywnym wpływie decyzji Brytyjczyków na ratingi „firm z niemal wszystkich sektorów brytyjskiej gospodarki” poinformowały też Moody’s i Fitch.
Powolne wychodzenie
Teraz Wielka Brytania, zgodnie z artykułem 50 Traktatu o Unii Europejskiej, musi notyfikować zamiar wystąpienia ze wspólnoty Radzie Europejskiej, po czym powinny rozpocząć się maksymalnie dwuletnie negocjacje szczegółowych warunków brexitu. We wspólnym stanowisku do zrobienia tego jak najszybciej wezwali Wielką Brytanię Donald Tusk, Martin Schulz (przewodniczący Parlamentu Europejskiego) i Mark Rutte (premier przewodniczącej UE Holandii). „Oczekujemy jak najszybszego wprowadzenia w życie decyzji Brytyjczyków, niezależnie od tego, jak bolesny może być to proces. Wszelkie opóźnienia mogą powodować narastanie niepewności. (…) Każda umowa, która zostanie zawarta ze Zjednoczonym Królestwem jako państwem trzecim, będzie musiała odzwierciedlać interesy obu stron i być zrównoważona pod względem praw i obowiązków” — głosi ich oświadczenie. Wiadomo już jednak, że Wielka Brytania z notyfikacją nie będzie się śpieszyć. Na razie musi się zastanowić, co dalej. Boris Johnson, który jest faworytem do zastąpienia Davida Camerona na czele Partii Konserwatywnej i na stanowisku premiera, podkreślał w piątek, że nie ma potrzeby pilnego notyfikowania chęci opuszczenia wspólnoty.
— Nie ma pośpiechu i w krótkiej perspektywie tak naprawdę nic nie ulegnie zmianie, poza tym, że zaczniemy przygotowania do wyprowadzenia kraju ze struktury ponadnarodowej — powiedział Boris Johnson. Warto podkreślić, że formalnie decyzja podjęta w referendum nie ma znaczenia — rząd nie musi się do niej stosować. Dlatego aż do momentu notyfikacji brexit nie jest ostatecznie przesądzony. Nie można wykluczyć scenariuszy, zakładających przeprowadzenie kolejnego referendum lub wyborów parlamentarnych, z których wyłoni się rząd chcący pozostać w UE — zwłaszcza jeśli opinia publiczna szybko się zmieni pod wpływem osłabienia gospodarki wywołanym samym referendum.
Londyńska bessa
Skomplikowane negocjacje w sprawie wyjścia ze wspólnoty na pewno zapewnią mnóstwo pracy londyńskim prawnikom. Inne silne grupy zawodowe w City bez wątpienia jednak ucierpią. Duże instytucje finansowe — a w tym segmencie sektora usług pracują w Wielkiej Brytanii 2 mln osób, zapewniając niemal 10 proc. PKB — już zapowiedziały, że będą ciąć zatrudnienie w londyńskich biurach. Europejskie centrale mogą natomiast przenieść się do Frankfurtu lub Dublina. To natomiast może przełożyć się na spadek wartości nieruchomości. Brexit na pewno wpłynie też na zmianę strategii inwestycyjnych globalnych koncernów przemysłowych. — Wielka Brytania ucierpi w wyniku tej decyzji. Jak wszyscy inni dokonamy przeglądu naszej strategii inwestycyjnej — powiedział Tom Enders, CEO Airbusa, który zatrudnia na tamtejszym rynku 15 tys. osób i inwestuje rocznie około 0,5 mld GBP w badania i rozwój. Londyn jest też m.in. europejskim centrum dla start-upów. Postbrexitowe ograniczenie imigracji i wsparcia dla studentów z całego świata może oznaczać, że start-upy zaczną kwitnąć w innych europejskich stolicach, zwłaszcza w znacznie tańszym do życia Berlinie.
Rozpad wspólnoty
O ile problemy bankierów i start-upowców to dla zwykłych obywateli rzeczy mało istotne i rozłożone w czasie, o tyle referendum może mieć szybki i fundamentalny wpływ na rzecz kluczową dla Brytyjczyków , czyli samą Wielką Brytanię. Referendum unaoczniło głęboki podział między częściami składowymi Zjednoczonego Królestwa. We wszystkich okręgach wyborczych w Szkocji zwyciężyła opcja pozostania w Unii Europejskiej. A to oznacza, że na tapetę wrócił temat szkockiej secesji. Nicola Sturgeon, premier rządu szkockiego, już w piątek zapowiedziała, że trzeba przeprowadzić kolejne referendum w sprawie niepodległości. W poprzednim, w 2014 r., 55 proc. głosujących opowiedziało się za pozostaniem w Wielkiej Brytanii. — W uciążliwych warunkach długotrwałego negocjowania nowych stosunków z państwami członkowskimi UE zacznie się rozpad obecnej struktury brytyjskiego państwa, poczynając od ponownego referendum szkockiego i wyjścia Szkocji ze Zjednoczonego Królestwa. Wstąpienie Szkocji do UE będzie tylko kwestią czasu — uważa Ryszard Stemplowski, w latach 90. ambasador Polski w Wielkiej Brytanii. Tymczasem były ambasador Wielkiej Brytanii w Polsce obawy o szkocki exit uważa za „zdecydowanie przesadzone”. — Szkoci niedawno zagłosowali za pozostaniem w Zjednoczonym Królestwie i nie wydaje mi się, żeby przy niskich cenach ropy byli w stanie zrezygnować z transferów socjalnych, które mają zapewnione dzięki unii z Anglią — mówi Charles Crawford. Sygnały o chęci rozpisania kolejnego referendum — tym razem w sprawie pozostania w Wielkiej Brytanii — płyną też z Irlandii Północnej, gdzie taki krok popiera dążąca do połączenia z Irlandią partia Sinn Fein.