Dzień Europy obchodzony jest 9 maja na pamiątkę deklaracji Roberta Schumana, francuskiego ministra spraw zagranicznych, który w 1950 r. ogłosił pomysł powołania Europejskiej Wspólnoty Węgla i Stali, uznanej za kamień węgielny dzisiejszej Unii Europejskiej. U nas ta rocznica stopniowo przykrywa rocznicę zakończenia w 1945 r. drugiej wojny światowej w Europie, obchodzoną w środkowoeuropejskiej strefie czasowej 8 maja, a w moskiewskiej — 9 maja.
W tym roku radosny z założenia Dzień Europy jednak wyjątkowo zgrzyta, zarówno na poziomie unijnym, jak i w Polsce. UE okazuje się zupełnie nieprzygotowana na tsunami uchodźców. U nas natomiast od czasu akcesji 1 maja 2004 r. do UE, święto przybiera formę tradycyjnej Parady Schumana, w rozmiarze kilku tysięcy uczestników, przede wszystkim młodzieży. Ale tegoroczne piknikowe miasteczko, z zawieszonymi brukselskimi nazwami ulic z serca UE, stanowiło cichą enklawę między hulającymi wichrami politycznymi. Z jednej strony niewielka pielgrzymka środowisk narodowo-katolickich, postulujących „niezależność od jewrejsojuzów Wschodu i Zachodu”. Z drugiej — gigantyczny wręcz marsz Komitetu Obrony Demokracji oraz partii opozycyjnych — PO, Nowoczesnej i PSL — pod hasłem „Jesteśmy i będziemy w Europie".
Pojedynek na manifestacje rzecz jasna nie zmieni rozkładu mandatów w Sejmie i Senacie, ale kryteria uliczne zdecydowanie wygrywa opozycja. Chociaż imponujący był również pochód 10 kwietnia w szóstą rocznicę katastrofy smoleńskiej, który bardzo podbudował psychicznie obecnych władców kraju. Wbrew propagandzie strony rządowej, nazywającej narodowy pochód 7 maja 2016 r. pogardliwie „garstką” — sobotnia analiza tysięcy dużych i małych transparentów dowodzi, że opozycyjna Polska absolutnie szanuje wyniki wyborów z 2015 r., zarówno prezydenckich jak i parlamentarnych. Ale zarazem się nie godzi, aby siła polityczna, która 25 października 2015 r. uzyskała w urnach zaledwie niecałe 18,7 proc. (!) głosów uprawnionych Polaków, zdobywając w Sejmie bezwzględną większość mandatów dzięki rozkładowi głosów na inne listy oraz metodzie przeliczeniowej d’Hondta — uzurpowała sobie prawo do 100-proc. zawłaszczania nie tylko życia politycznego i gospodarczego, lecz społecznego, kulturalnego, historycznego etc.
Wszechmogący prezes Jarosław Kaczyński ostatnio dał odpór posądzeniom o odwracanie się PiS od UE.
Starając się zneutralizować wydźwięk demonstracji, najpierw zadeklarował to w mowie tronowej 2 maja, a w sobotę potwierdził w internecie dokładnie w czasie wielotysięcznego marszu, odpowiadając na żywo na pytania. A zatem oficjalną doktryną państwową pozostaje bezalternatywność członkostwa Polski w UE. Taką deklarację z ust władcy wypada z ulgą przyjmować za dobrą monetę, ale diabeł jak zawsze tkwi w szczegółach. Już w czerwcu rząd czeka bardzo poważna rozgrywka o rozlokowanie w UE uchodźców. Od 1 maja 2004 r. polski premier nigdy nie wyjechał ze szczytu Rady Europejskiej na tarczy, na konferencji prasowej zawsze wieścił jakiś sukces. Ale pierwszy raz kiedyś może nastąpić — oby nie już 29 czerwca…
Podpis: JACEK ZALEWSKI