Wybory parlamentarne: Lewica próbuje zbudować nową ekonomię podażową

Ignacy MorawskiIgnacy Morawski
opublikowano: 2023-04-03 14:59

Ekonomiczna wizja Lewicy to powszechna dostępność tanich usług publicznych. Jednak program zawarty w 10 punktach to trochę za mało, by odpowiedzieć, jak zrealizować takie zadanie w bardzo trudnych warunkach.

Posłuchaj
Speaker icon
Zostań subskrybentem
i słuchaj tego oraz wielu innych artykułów w pb.pl
Subskrypcja

Współczesne programy polityczne coraz mocniej opiera się na prostych hasłach, które można szybko przekazać w formie krótkich postów w mediach społecznościowych. Może taka jest logika popiśmiennej cywilizacji obrazkowej. Może te hasła są jak cienie w jaskini Platona – większość uznaje to za rzeczywistość, a nieliczni muszą się głowić, co one odzwierciedlają. Patrząc na programy gospodarcze największych partii będziemy próbowali rozwikłać, co stoi za cieniami-hasłami, które są nam serwowane.

Program gospodarczy Lewicy został zawarty w 10 prostych hasłach (patrz ramka). Niektóre z nich są odważne i mogą stanowić próbę fundamentalnej zmiany myślenia o rozwoju kraju – jak propozycja budowy 300 tys. mieszkań na wynajem przez państwo i samorządy. Inne są raczej efemeryczne, jak propozycja budowy fabryk leków czy dofinansowania inwestycji szpitali o relatywnie niewielką kwotę.

Program gospodarczy Nowej Lewicy

Odblokowanie 270 mld zł z funduszy unijnych

20 proc. podwyżki dla budżetówki

22 mld zł na wsparcie małych biznesów

100 tys. nowych miejsc w żłobkach

300 tys. nowoczesnych mieszkań na wynajem

5,5 mld zł na zeroemisyne środki transportu i OZE

Wzrost do 2 proc. PKB na badania i rozwój

Wzrost z 16 proc. na 25 proc. inwestycji w PKB

10 mld zł na unowocześnienie szpitali

Budowa nowoczesnych fabryk leków

Streściłbym program Lewicy koncepcją publicznej ekonomii podażowej. Partia koncentruje się na tym, by państwo dostarczyło społeczeństwu usługi publiczne, których załatwianiem w coraz większym stopniu zajmuje się sektor prywatny. Jest to obszar, w którym inne partie mają rzeczywiście mało do zaproponowania – Zjednoczona Prawica skupia się na transferach finansowych, Koalicja Obywatelska generalnie jest partią liberalną gospodarczo. Szkoda, że Lewica tej luki nie wykorzystuje mocniej, a jedynie rzuca mało sprecyzowane koncepcje w kilku wąskich dziedzinach. Niestety trochę za mało wiemy, w jaki sposób Lewica chce przeskoczyć bardzo trudne przeszkody wiodące do tanich i powszechnych usług publicznych: niską bazę podatkową i niechęć obywateli do jej zwiększania, duże przywiązanie różnych grup wyborców do własności (mieszkania), oraz istotną presję inflacyjną.

Najbardziej konkretne hasło Lewicy to 300 tys. mieszkań na wynajem w ciągu jednej kadencji. To byłby dość duży program, bo w Polsce rocznie buduje się niecałe 200 tys. mieszkań. Załóżmy w uproszczeniu, że program Lewicy nie zastąpiłby istniejącej aktywności inwestycyjnej, a ją powiększył, mielibyśmy wtedy zwiększenie inwestycji w mieszkania o ok. 40 proc. Koszt musiałby sięgnąć co najmniej 20 mld zł rocznie w obecnych cenach, czyli mniej więcej tyle, ile wynoszą wydatki na pierwszą rundę programu 500+ (tę bez pierwszego dziecka).

Jasna wizja, niedopracowane priorytety
Jasna wizja, niedopracowane priorytety
Twarzami gospodarczej konwencji Nowej Lewicy zostali: Robert Biedroń, Magdalena Biejat i Włodzimierz Czarzasty. Niektóre z pomysłów są odważne, inne - ze zbyt wieloma niedopowiedzeniami.
Tomasz Jastrzębowski/REPORTER

Najważniejszy jest jednak fakt, że Lewica chce, by budowaniem zajmowało się państwo i samorządy, a mieszkania były przeznaczone na wynajem. To odróżnia program tej partii od tego, co proponują rząd i Koalicja Obywatelska, koncentrujące uwagę na dotacjach do kredytów i uwalnianiu podaży gruntów pod prywatne inwestycje. Innymi słowy, Lewica chce zaproponować zupełnie nowe podejście do polityki mieszkaniowej, przywracając na rynku istotną rolę państwa. Czy to ma sens? Myślę, że tak. Dotychczasowa polityka zapewniła wprawdzie całkiem sporą podaż nowych mieszkań dla osób, które stać na kredyt, ale słabo radziła sobie z dostarczaniem tańszych mieszkań komunalnych dla osób, które zmieniają miejsca zamieszkania w poszukiwaniu pracy. Niska dostępność mieszkań jest prawdopodobnie istotnym czynnikiem ograniczającym mobilność pracowników wewnątrz kraju i tym samym blokującym wzrost gospodarczy. Sektor prywatny już wchodzi w ten rynek i zaczyna oferować mieszkania na wynajem na profesjonalnie zorganizowanym rynku instytucjonalnym, ale rozwój tego segmenty jest powolny i wątpliwe, czy sam z siebie będzie mógł gwałtownie przyspieszyć.

Niestety program Lewicy dość słabo precyzuje, w jaki sposób program ma być finansowany. Lewica mówi o 10 mld zł dodatkowych wydatków w pierwszym roku, ale patrząc na koszty budowy jest to zbyt mała kwota. Nie ma informacji o źródłach finansowania. Nie mamy żadnych szczegółów dotyczących organizacji programu – kto konkretnie decydować o lokalizacji, w jaki sposób pozyskiwać grunty, kto ma realizować projekty, w jaki sposób zapewnić spójność podaży z popytem na mieszkania itd.

Wiele punktów z programu Lewicy odnosi się do usług publicznych, które – według Marka Belki – podlegały wtórnej prywatyzacji. Obecny rząd koncentrując się na transferach musiał ograniczyć finansowanie sektora publicznego, co przekłada się na coraz niższą jakość usług i migrację klientów do usługodawców prywatnych. Dlatego Lewica proponuje zwiększenie wynagrodzeń w budżetówce, zwiększenie liczby miejsc w żłobkach, podniesienie finansowania szpitali.

Niestety większość z tych zapowiedzi ma dość efemeryczny charakter. Idźmy po kolei.

Wynagrodzenia w budżetówce coraz bardziej odstają od tych w sektorze prywatnym. Jeszcze 10 lat temu przeciętne wynagrodzenie brutto w sferze budżetowej było niemal o 10 proc. wyższe niż w sektorze prywatnym, teraz jest mniej więcej podobne. A pamiętajmy, że profil wykształcenia osób w budżetówce jest zupełnie inny. Co jednak ma oznaczać postulat wzrostu o 20 proc.? W warunkach 10-20 procentowej inflacji ta kwota niewiele znaczy. Donald Tusk proponował podwyżkę o 20 proc. dokładnie rok temu, kiedy inflacja była niemal o 10 pkt proc. niższa. Zgłaszanie takiej propozycji dziś to raczej regres a nie progres w debacie o finansowaniu usług publicznych. Nie znaczy to, że należałoby obiecać więcej, bo w warunkach wysokiej inflacji jest to trudne. Ale należałoby zapewnić znacznie bardziej przejrzystą i zrozumiałą wizję wynagradzania pracowników sektora publicznego.

Zwiększenie opieki żłobkowej to na pewno duże wyzwanie, bo w Polsce takiej opiece podlega zaledwie 4 proc. dzieci, w porównaniu z 15 proc. średnio w UE. Ponieważ w Polsce rodzi się ok. 300 tys. dzieci rocznie, to znaczy, że Lewica chciałby podnieść odsetek pokrycia opieką żłobkową do ok. 30 proc. To jest, jak sądzę, ważny i odważny postulat. Jest to też element odróżniający Lewicę od innych partii, które postulują raczej transfery dla rodziców, a nie zapewnienie bezpłatnych usług publicznych. Ale jednocześnie ograniczanie całej sfery wychowania i edukacji jedynie do kwestii żłobków wskazuje na duże luki w programie. Jaki jest pomysł Lewicy na szkoły, na uczelnie? Wszędzie obserwujemy zjawisko migracji popytu do sektora prywatnego i tym samym rosnących nierówności w dostępie do usług.

Postulat inwestycji w renowację szpitali jest pewnie jednym z bardziej zaskakujących. Dlaczego akurat ten punkt znalazł się na liście i dlaczego akurat 10 mld zł? W Polsce roczne inwestycje publiczne w szpitalach wynoszą 6 mld zł, co oznacza, że w trakcie kadencji parlamentu wydaje się ok. 24 mld zł. Czy te 10 mld to mają być dodatkowe pieniądze? Na jakie cele? W jaki sposób przełoży się to na wzrost dostępności usług? Paradoks polega na tym, że o ile Polska wydaje znacznie mniej na ochronę zdrowia niż inne kraje UE, to akurat inwestycje w szpitalach mamy większe – m.in. dzięki dostępności funduszy UE. Z danych Eurostatu wynika, że przeciętnie w UE inwestycje publiczne w usługi szpitalne wynoszą 0,1 proc. PKB, a w Polsce 0,2 proc. PKB. Inwestycje są oczywiście ważne, ale trudno mi zrozumieć, dlaczego w pełnym wyzwań systemie ochrony zdrowia akurat ten punkt podkreślono jako krytyczny.

Publicysta Tomasz Sawczuk napisał, że Lewica ma problem ze zbudowaniem własnego języka politycznego. Myślę, że dotyczy to też programu gospodarczego. Ogólna wizja jest jasna, ale priorytety jakby niedopracowane, ze zbyt wieloma niedopowiedzeniami.