Ministerstwo Finansów (MF) uznało, że nie uda się utrzymać deficytu na zaplanowanym poziomie i przedstawiło rządowi projekt nowelizacji ustawy budżetowej. Rada Ministrów zajmie się nim na wtorkowym posiedzeniu.
Zmiany w planie dochodów i wydatków są konieczne, bo resort już wie, że fiskus nie zbierze tyle pieniędzy, ile planował, a w wydatkach też pojawiły się dodatkowe, wcześniej niezakładane pozycje.
Według planu z ustawy deficyt w tym roku miał wynieść 184 mld zł. Na koniec września było to 107 mld zł, ale to zwykle w czwartym kwartale następuje kulminacja wydatków.
Wyrwa w podatkach
W tym roku dodatkowy problem to dochody. Samo MF wyliczyło, że zabraknie w nich aż 41 mld zł. Główny powód to niższe od oczekiwanych wpływy z VAT i CIT. Resort finansów szacuje, że wpływy z podatków będą o 27,3 mld zł mniejsze od planowanych.
Przyjmując budżet, rząd wpisał też do niego 6 mld zł zysku z Narodowego Banku Polskiego, choć już wtedy można było z dużym prawdopodobieństwem założyć, że tych pieniędzy nie będzie. To kolejny ubytek, który teraz trzeba uwzględnić. Ministerstwo dostanie też mniej pieniędzy ze sprzedaży uprawnień do emisji CO2.
Gdyby zatem ubytek w dochodach w całości miał się przełożyć na nowy deficyt, to dziura w budżecie wzrosłaby do 225 mld zł. Ale takiego prostego rachunku nie da się przeprowadzić.
Nieplanowane wydatki
Po pierwsze, zawsze i w każdym budżecie występują tzw. naturalne oszczędności w wydatkach. Ich skala jest różna. Analizy MF wskazują, że w ostatnich latach wahały się one między 2 a 4,9 proc. wydatków. W 2023 r. naturalne oszczędności wyniosły aż 33,8 mld zł i gdyby się powtórzyły, to mogłyby pokryć dużą część wyrwy w dochodach. To wariant minimum, w którym limit deficytu rośnie nieznacznie, o około 10 mld zł, i mieści się poniżej 200 mld zł.
Ale, po drugie, w planie wydatków pojawiły się dodatkowe pozycje, których nikt wcześniej nie uwzględniał. Jedną z nich jest konieczność uruchomienia dodatkowej dotacji do Narodowego Funduszu Zdrowia, który ma duże problemy z płynnością i nie płaci szpitalom nie tylko za tzw. nadwykonania, ale też planowane świadczenia. Łukasz Kozłowski, ekonomista Federacji Przedsiębiorców Polskich, który jest ekspertem od finansowania ochrony zdrowia. wylicza, że do NFZ musiałoby trafić dodatkowe 7-10 mld zł. To mogłoby zagwarantować płynność funduszu w tym roku. Ekspert zwraca uwagę, że dotychczasowe ratunkowe dosypywanie pieniędzy z budżetu jedynie wyrównywało zaległości za I i II kwartał tego roku. A do sfinansowania jest jeszcze całe drugie półrocze.
Utrzymać deficyt w ryzach
Realizacja takiego scenariusza oznaczałaby jednak, że limit deficytu przekroczy 200 mld zł i zbliży się do kwoty 205 mld zł. I to może być problem dla Ministerstwa Finansów, głównie wizerunkowy. Duży skok deficytu już w 2024 r. może zwrócić uwagę rynku na sytuację fiskalną w Polsce, co w kontekście szybko rosnących potrzeb pożyczkowych może być kłopotliwe.
- Dochodzą nas słuchy, że trwają prace nad przeniesieniem części tegorocznego finansowania ochrony zdrowia do budżetu na 2025 r. Teoretycznie w pracach nad nową ustawą budżetową rząd ma większe pole manewru niż przy nowelizacji. Jednak zdecydowanie lepsze od stosowania półśrodków byłoby uwzględnienie całej dotacji do NFZ już w tym roku – mówi Łukasz Kozłowski.
Dlaczego rząd miałby przenosić część finansowania na przyszły rok? Bo w tym roku musi jeszcze upchnąć 10 mld zł dla samorządów. Pieniądze zostały już obiecane, a ich wypłatę ureguluje nowa ustawa okołobudżetowa, nad którą rząd również się pochyli. Większość tej kwoty (8,2 mld zł) będzie pochodziła z wpływów z PIT należnych samorządom, część (1,8 mld zł) będzie zwiększeniem subwencji, by każdy samorząd dostał kwotę zagwarantowaną w ustawie.
Dlatego wcale nie jest pewne, że NFZ otrzyma tyle, ile powinien już teraz. Gdyby rząd zdecydował się na taki wariant maksimum, to deficyt budżetowy poszybowałby w kierunku 215 mld zł. Dla porównania deficyt zaplanowany w projekcie ustawy budżetowej na rok 2025 to 289 mld zł.