Zamknięcie inwestycji musi poprzedzić analiza fundamentalna

Jarosław Kostrzewa
opublikowano: 2002-05-06 00:00

Dosyć często można spotkać się z opinią analityków, że oto”... zmieniamy dla spółki X rekomendację z „powyżej rynek” na „neutralną” (czytaj – sprzedaj) ze względu na 20-proc. wzrost kursu jej akcji w ostatnim czasie”. Tego typu stwierdzenia są o tyle ciekawe, że są niemalże identyczne do zalecenia „... kiedy kurs wzrośnie 20 proc. realizuj zysk”. Nie przedstawiają jednak żadnych logicznych powodów zamknięcia pozycji na danym papierze. Samo stwierdzenie, że trzeba to zrobić, bo kurs wzrósł o ileś tam procent, jest mało przekonujące. Gdyby chociaż w odwrotnym przypadku analitycy wydawali rekomendację, by np. przy 20-proc. spadku wyceny akcji, zaakceptować straty i pozbyć się walorów. Niestety, z takimi zaleceniami się nie spotkamy.

Rekomendowanie akcji to trudna sztuka, wymagająca niemało odwagi od autora. Trudno jednak zrozumieć, w jaki sposób można zmienić zalecenie tylko z powodu X-proc. wzrostu kursu akcji, zważywszy na fakt, że wcześniejsza rekomendacja opierała się na analizie fundamentalnej. Metoda ta opiera się na długoterminowych przesłankach, tak aby wykluczyć wpływ zdarzeń jednorazowych i krótkoterminowych. Tym samym, wspomniane zmiany rekomendacji nie mają nic wspólnego z logiką prawdziwych inwestycji — jest to zwykły hazard. Prawdziwy inwestor chciałby zapewne dowiedzieć się nieco więcej, jeśli ma już podjąć decyzję o sprzedaży akcji. Potrzebne są konstruktywne przesłanki obniżenia w takim przypadku rekomendacji, jak chociażby: niewłaściwy sposób zarządzania spółką, zmiana przepisów podatkowych czy niekorzystna umowa.

Ostatnio spotkałem się z tezą, która idealnie pasuje do opisywanego problemu. Zakłada ona bowiem, że większość inwestorów w 95 proc. zdaje się na swoje oczy i uszy, a tylko w 5 proc. korzysta ze swojego umysłu. To powoduje, że 90 proc. graczy nie generuje pieniędzy (nie jest to równoznaczne ze stwierdzeniem, iż tracą).

Dobrym przykładem, jak „skuteczna” jest zasada „realizuj zysk, gdy kurs wzrośnie o X proc.”, jest chociażby Pekao SA i BZ WBK. Pierwszy z banków już przy cenie 70 zł kusił do realizacji zysków, zwłaszcza, że przy tej cenie miała miejsce długa konsolidacja. Zadziałała jednak zasada, że kurs akcji nie może na dłuższą metę poruszać się w przeciwnym kierunku do fundamentów. Pekao SA miał i nadal ma bardzo dobre fundamenty, więc i kurs akcji w końcu dostosował się do nich.

Tak jak nie jesteśmy w stanie przewidzieć, do jakiego poziomu mogą spaść akcje, nie potrafimy również przewidzieć, do jakiego poziomu akcje mogą wzrosnąć.

Obie tezy bardzo ładnie potwierdza casus banku BZ WBK. Kiedy bank zadebiutował po raz pierwszy jako BZ WBK, czyli po połączeniu dwóch podmiotów, cena jednej akcji wahała się w przedziale 40-44 zł przez pierwsze pięć miesięcy notowań. Potem doszło do trzymiesięcznej korekty. Najciekawsze w tym jest to, że akcje spadły do około 28 zł, co oznaczało, że cały bank po połączeniu był wart tyle, ile sam WBK przed fuzją. Tym samym, Bank Zachodni jako składnik nowego podmiotu został wyceniony przez rynek na zero! Jest to ewidentny przykład tego, że kurs akcji szedł w przeciwnym kierunku do fundamentów. Gdy zdano sobie sprawę z tego paradoksu, nastąpił sukcesywny wzrost trwający już od dziewięciu miesięcy.

Zamiast wmawiać, że jakieś akcje wzrosły już w takim stopniu, że na pewno nie ma już szans na dalsze wzrosty, lepiej sprawdźmy fundamenty spółki, ponieważ może okazać się, że jest ona nadal niedoszacowana.

Peter Lynch, jeden z najlepszych zarządzających funduszami w USA, odnosząc się do wspomnianych tez tak opisuje całą sytuację.

— Gdybym martwił się tym, jak wysoko mogą wzrosnąć akcje, to nigdy nie kupiłbym akcji Subaru (producent samochodów), które wzrosły już dwudziestokrotnie. Zamiast tego sprawdziłem dokładnie fundamenty i okazało się, że nawet po tak spektakularnym wzroście, papiery spółki nadal są tanie, więc je kupiłem i zarobiłem na nich siedmiokrotnie — wyznaje Peter Lynch.

Ciekawym przypadkiem jest też Philip Morris. Akcje tej firmy kosztowały w latach 50. 75 centów, zaś w roku 1987 cena doszła do 124,50 USD. Każde tysiąc dolarów zainwestowane w tę spółkę dało przez te lata zysk wysokości 166 tys. USD, nie licząc 23 tys. z tytułu dywidend. Ciekawe, ilu „fachowców” od inwestycji stwierdzało w czasie tego długiego okresu, że akcje Philip Morris nie mogą już więcej wzrosnąć?