Zapachniało podwyżką cen biletów lotniczych

AJ
opublikowano: 2011-02-08 00:00

Wielka trójka jeszcze bardziej się umocniła. To może mieć bolesne konsekwencje dla pasażerów.

Wielka trójka jeszcze bardziej się umocniła. To może mieć bolesne konsekwencje dla pasażerów.

2010 r. dla linii lotniczych latających z Polski był ciężki, ale owocny. Choć wstrzymały loty, m.in. w związku z remontem pasa startowego na Okęciu, chmurą wulkanicznego pyłu i zimowym paraliżem, a o klienta biły się jak nigdy dotąd, udało im się przewieźć o 7,8 proc. osób więcej niż w 2009 r.

Koniec raczkowania

Z najnowszych danych Urzędu Lotnictwa Cywilnego (ULC) wynika, że do rekordowego 2008 r., kiedy z polskich portów skorzystało 17,8 mln pasażerów, zabrakło im jedynie 500 tys. podróżnych. O ile układ na podium, na którym znalazły się: LOT (wraz z Eurolotem ma 29 proc. udziałów w rynku), Wizzair (22,6 proc.), Ryanair (21,5 proc.), nie zmienił się od czterech lat, o tyle udziały każdego z liderów powiększyły się rok do roku o około punktu procentowego. Koncentracja rynku lotniczego jest stałym trendem: w porównaniu z 2006 r. udziały w ruchu pierwszej piątki (z Lufthansą i Easyjet) wzrosły o około 15 pkt proc., do 85 proc. Zdaniem ULC, to znak, że polski rynek lotniczy dojrzewa. Za jakiś czas konsumenci mogą odczuć tego negatywne konsekwencje.

— To naturalny proces, kiedy rynek przestaje raczkować.

Dalsza koncentracja może jednak powodować podwyższenie kosztów podróży dla przeciętnego pasażera — ostrzega Katarzyna Krasnodębska, rzecznik prasowy ULC.

Wzmocni się też pozycja negocjacyjna dominujących graczy względem zarządzających portów i partnerów handlowych. Lotniska na razie nie obawiają się trudności.

— Jeden przewoźnik dominuje u nas od siedmiu lat, ale nie przeszkadza to rozwojowi lotniska. Wszystkie linie funkcjonują w portach na takich samych prawach. Stawki opłat są ustalane według określonych zasad i zatwierdzane przez ULC — wyjaśnia Cezary Orzech, rzecznik Międzynarodowego Portu Lotniczego Katowice.

Dodaje, że lotnisko, w którym działają dwie regularne linie, jest otwarte na nowych przewoźników. Nowy gracz (być może będzie nim niskokosztowy Air Berlin) pojawi się w porcie jednak nie wcześniej niż w 2012 r.

W odwrocie

Na razie tanich przewoźników ubywa. W 2010 r. latało ich w Polsce dziewięciu — o sześciu mniej niż w 2007 r. Ich udział w rynku ustabilizował się na poziomie 50 proc.

— Mniejsza liczba linii niskokosztowych jest zjawiskiem naturalnym. W całej Europie mamy do czynienia z przejęciami, dodatkowo model biznesowy takich linii zakłada ciągłą minimalizację kosztów: likwidowanie tras mało obleganych i stałe poszukiwanie takich kierunków operowania, by obłożenie w samolotach było jak największe — tłumaczy Katarzyna Krasnodębska.