Zdrowy wysiłek

Robert Rybarczyk
opublikowano: 26-09-2019, 22:00

Janusz Władyczak, prezes KUKE, zachęca pracowników swojej firmy do uprawiania sportu. Są efekty — wielu z nich startuje w maratonach, przyjeżdża rowerami do pracy, korzysta z siłowni. Tak jak prezes, dla którego aktywność fizyczna jest ważną częścią życia.

Janusz Władyczak jest znany ze sportowego stylu życia. Tenis, snowboard, kajakarstwo, a nawet… piłkarzyki. Dlaczego akurat ta gra, kojarząca się raczej ze świetlicami ośrodków wczasowych i pubami? Michał Pol, były naczelny „Przeglądu Sportowego” (obecnie partner w agencji Sport Brokers), w rozmowie z magazynem „Press” przyznał, że miał w redakcji piłkarzyki, jednak „robiły tak piekielny hałas, a my tak się wydzieraliśmy, że nam je zabrano”. Prezes KUKE niczego pracownikom nie zabierze. Przeciwnie.

— Krótki mecz podczas pracy? Czemu nie. W zdrowy sposób podnosi adrenalinę, odświeża głowę i zmusza do wstania od biurka — mówi Janusz Władyczak.

Promocja przez sport

Korporacja Ubezpieczeń Kredytów Eksportowych ubezpiecza transakcje sprzedaży towarów i usług świadczonych przez krajowych przedsiębiorców w Polsce i za granicą oraz projekty eksportowe o charakterze inwestycyjnym. Jako jedyny ubezpieczyciel w Polsce oferuje ubezpieczenia od ryzyka politycznego i kredytowego na całym świecie. Janusz Władyczak jest prezesem tej spółki od 31 stycznia 2018 r. Wcześniej pełnił funkcję wiceprezesa. Był odpowiedzialny za rozwój i sprzedaż produktów ubezpieczeniowych.

— Przez sport staramy się zmieniać postrzeganie firmy. Co roku organizujemy spotkania dla współpracujących z nami partnerów biznesowych. Kiedyś namówiliśmy ich na spływ kajakowy Bugiem. Ostatnio postawiliśmy na sporty motorowe. Są dynamiczne i nowoczesne, z tym chcemy się kojarzyć. Były już zawody na torze wyścigowym połączone ze szkoleniem z bezpiecznej jazdy z udziałem znanego pilota rajdowego Macieja Wisławskiego. W tym roku przenieśliśmy się na bezdroża, by poznać tajniki jazdy w terenie — wylicza Janusz Władyczak.

Przyznaje, że sport jest dla niego częścią życia. Bez kilku godzin wysiłku w tygodniu po prostu źle się czuje.

— W zależności od nastroju możemy wybrać dyscyplinę, która pozwala pobyć sam na sam ze sobą, wyciszyć się i skupić, albo przeciwnie — wspólnie z innymi przeżywać emocje. Ostatnio zdałem sobie sprawę, że kilka lat temu przestawiłem się na sporty indywidualne: wakeboard, snowboard i kitesurfing. Brakuje mi gier zespołowych, na których wyrosłem. Ale to problem naszych czasów, nawału pracy i obowiązków. Trudno nam się zebrać w jednym czasie i miejscu — uważa Janusz Władyczak.

Michael Jordan idolem

Zamiłowanie do aktywności fizycznej pozostało mu z czasów młodości. Prezes KUKE pochodzi z Trójmiasta, gdzie królują sporty wodne i piłka nożna. Ale Janusz Władyczak i jego koledzy byli zakochani w koszykówce, gdy w latach 90. wybuchła moda na NBA. W nocy oglądali transmisje meczów zza oceanu. Potem szli do szkoły na 8 rano, a na przerwach i po lekcjach rozgrywali mecze na boisku. Michael Jordan był ich idolem. Po koszykówce przyszedł czas na sztuki walki.

Przed laty Janusz Władyczak chętnie też wyprawiał się z kolegami w góry. Co roku robili trekking w innym zakątku Europy. Przeszli między innymi całe Pireneje francuskim szlakiem GR10 — niemal 900 km od Morza Śródziemnego do Oceanu Atlantyckiego — i Korsykę trasą GR20, na której na co dzień trenuje Legia Cudzoziemska. Nie omijali też płaskich rejonów — pieszo przemierzyli Bornholm.

Kajakarstwem zaraził go przyjaciel w szkole średniej. Pierwszą wyprawą Janusza Władyczaka był tygodniowy spływ Czarną Hańczą i Kanałem Augustowskim. Tak go to wciągnęło, że przez kilka lat z rzędu odbywał kilkudniowe spływy różnymi rzekami w kraju. Wciąż regularnie się spotyka z przyjaciółmi, którzy mu wtedy towarzyszyli. Teraz jeżdżą na spływy ze swoimi dziećmi.

— Próbowałem kajakarstwa morskiego i na torach imitujących górskie warunki. Ale największą przyjemność sprawia mi to tradycyjne, gdzie w towarzystwie znajomych można podziwiać polskie krajobrazy. Kajak, woda i brak zasięgu w komórce pozwalają odciąć się od wszystkiego. To jest prawdziwy i efektywny wypoczynek, którego domagają się od nas ludzie z działów HR. Człowiek wraca do pracy pełen energii i zapału do działania. Namawiam wszystkich w swojej firmie, by intensywnie odpoczywali mentalnie i na dobre odkleili się od biurek i komputerów. Bo to przynosi korzyści obu stronom — twierdzi Janusz Władyczak.

Deklaruje, że lubi każdy sport, jednak preferuje aktywność na otwartej przestrzeni.

— Denerwują mnie ograniczenia w sporcie i w biznesie. Wolę rozwijać i zmieniać. Gdy osiągam cel, szukam nowych wyzwań. Nudzą mnie schematy i powtarzalność. Choć ta, jak wiadomo, jest przepustką do wybitnych wyników w profesjonalnym sporcie. Pewnie dlatego nie poświęciłem się w stu procentach jednej dyscyplinie — przyznaje prezes KUKE.

Różnorodność świata

Po liceum podejmował studia w Genewie, Paryżu, Wiedniu i Bangkoku. Ukończył ESCP European School of Management z siedzibą w Paryżu, studiował na uniwersytecie w Wiedniu, w Graduate Insititute of International and Development Studies na Uniwersytecie Genewskim i w Asian Institute of Technology w Bangkoku.

Także wtedy sport był obecny w jego życiu. W Genewie, w ramach zajęć wuefu na uniwersytecie można było jeździć na nartach, uprawiać paralotniarstwo i żeglować. W Bangkoku grał w squasha, piłkę nożną i nurkował. Mieszkając w Wiedniu, już po godzinnej jeździe samochodem był na górskim stoku. Zimą co weekend jeździł więc na snowboardzie lub na torze saneczkowym.

Postrzega studia jako jeden z najlepszych okresów swego życia. Mimo ograniczonego budżetu starał się dużo podróżować. Wyrobił sobie wtedy nawyk bliższego wchodzenia w interakcje z ludźmi innych kultur. Kultywuje to do dziś, jeżdżąc z rodziną. Starają się omijać hotelowe restauracje, szukając oryginalnych potraw i smaków w barach czy na bazarowych straganach.

W czasie wyjazdów służbowych, gdy jest ku temu okazja, lubi chodzić po nowych miejscach bez planu i mapy. Podobają mu się zakątki na pozór chaotyczne, przynajmniej dla przybysza z Europy. W Azji Południowo-Wschodniej, a szczególnie w Bangkoku wszystko — jak mówi — jest dużo bardziej intensywne. A czuje się tam niemal jak u siebie. Zdecydowanie woli kraje, których kultury są otwarte na przybyszów, gdzie nawet nie znając języka, można się porozumieć, być zaproszonym do domu. Taka wciąż jest Azja mimo rozwoju ruchu turystycznego i komercjalizacji.

— Mówiąc żartobliwie, zamiłowanie do podróży to chyba pożądana cecha u szefa instytucji, która ma wspierać eksport i pomagać polskim przedsiębiorcom otwierać zagraniczne rynki. Ponieważ musiałem radzić sobie sam w wielu nietypowych sytuacjach, w moim słowniku słowo problem nie występuje — twierdzi prezes KUKE.

Liczą się emocje

Od dawna jeździ też na snowboardzie. Nauczył się sam metodą prób i błędów, podpatrując pierwszych mistrzów dyscypliny.

— Lubię jeździć szybko na trasie i poza nią. Jeżdżąc, staram się nie używać map. Po co się ograniczać. Jadę tam, gdzie mi się aktualnie podoba. Co do sprzętu, ważny jest tylko ten, który zabezpiecza przed lawinami, reszta nie ma znaczenia. Snowboard wybrałem, gdy jeszcze nie był popularny, a na polskich stokach spotykało się dziennie dwie, trzy osoby na desce. Zastanawiam się, dlaczego nadal mnie do niego ciągnie. Może chodzi o to, że wciąż daje mi poczucie bycia młodym i wyluzowanym — mówi Janusz Władyczak.

Najdłużej gra w tenisa, bo od początku podstawówki. Uczył się w klubie pod okiem trenera, potem przez kilkanaście lat grał dla przyjemności. Wciąż to lubi, szczególnie na otwartym korcie, przy dobrej pogodzie. Teraz partia tenisa to towarzyskie spotkanie połączone z ruchem. Nie grywa już raczej na punkty. To sposób na miłe spędzenie czasu, a nie okazja do rywalizacji.

— Chyba że po drugiej stronie siatki staliby koledzy z innych agencji kredytów eksportowych — żartuje prezes KUKE.

Sprzęt dla niego nie jest ważny, liczą się emocje. Dopiero w tym roku, po 32 latach, zmienił rakietę. Koledzy twierdzą, że zainwestował w kosmiczną technologię. Ale on zapewnia, że na korcie nie czuje większej różnicy między nową rakietą a starą.

Korporacyjny standard

Sport staje się coraz ważniejszy, także dla pracowników KUKE. Wielu startuje razem, np. w zawodach biegowych.

— Udało się nam stworzyć mechanizm pozytywnego wzmocnienia, kiedy ludzie nawzajem się nakręcają i mobilizują do trenowania i startu w zawodach. A także do wspólnego przeżywania wydarzeń sportowych. Jest grupa pracowników kibiców, którzy pojawiają się na trasie zawodów, dopingując naszych biegaczy. Zaangażowanie naszych sportowcówwidać, gdy muszą się wykazać ponadnormatywnym wysiłkiem. Podczas biegu Ekiden [największy i najstarszy w Polsce maraton sztafet organizowany od 2005 r. w Warszawie przez Fundację Maraton Polski — red.] jeden z kolegów wziął udział w trzech sztafetach w ciągu dwóch dni. Okazało się, że dwie drużyny nie zdołały zgromadzić odpowiedniej liczby zawodników. Żeby pozwolić się bawić również osobom z siostrzanej spółki, wziął na siebie dwa dodatkowe dystanse, za każdym razem dając z siebie wszystko — wspomina Janusz Władyczak.

Jak każda szanująca się firma, KUKE dofinansowuje pracownikom zajęcia sportowe. Największe dopłaty otrzymują najmniej zarabiający. Korzysta z tego 60 proc. załogi. Spółka co roku opłaca też pracownikom pakiety startowe w pięciu warszawskich biegach: Konstytucji, Ekidenie, Powstania Warszawskiego, Biegnij Warszawo! i Niepodległości. Biurowiec, który niecały rok temu został nową siedzibą KUKE, jest wyposażony w siłownię. Niestety wciąż jest za mało miejsc parkingowych dla rowerów, a na dwóch kółkach przyjeżdża do pracy coraz więcej osób. Są też tacy, którzy korzystają z roweru przez cały rok i zarząd spółki zastanawia się, jak docenić takich pracowników lub włączyć wątek sportowy do firmowej polityki CSR.

— Sport jest również ważną częścią naszych wyjazdów integracyjnych. Ludzie potrafią się ze sobą zżyć i poznać nawzajem podczas zwykłych zawodów sportowych, nawet tych na wesoło, np. grając w ludzkie piłkarzyki. Jeszcze w tym roku chcemy zorganizować turniej w piłkarzyki tradycyjne, biurowe. Niektórzy trenują popołudniami już od kilku miesięcy. Co ciekawe, to w większości pracownicy, którzy aktywnie uprawiają bieganie i inne dyscypliny — przyznaje Janusz Władyczak.

ROBERT RYBARCZYK

Dziennikarz od 1994 r., m.in. w „Gazecie Wyborczej”, „Rzeczpospolitej”, „Życiu Warszawy”. W „Pulsie Biznesu Weekend” pisze o pozazawodowych pasjach prezesów.

© ℗
Rozpowszechnianie niniejszego artykułu możliwe jest tylko i wyłącznie zgodnie z postanowieniami „Regulaminu korzystania z artykułów prasowych” i po wcześniejszym uiszczeniu należności, zgodnie z cennikiem.

Podpis: Robert Rybarczyk

Polecane