Moglibyśmy być potentatem w produkcji cukru, ale nie jesteśmy. Moglibyśmy mieć co roku ponad 2 mld zł w kieszeni, ale nie mamy — tak rynek cukru postrzegali przetwórcy i eksperci z branży spożywczej w 2012 r., gdy zabiegali o jego reformę. Tłumaczyli, że jego ceny (a przez to i ceny różnych produktów spożywczych) są zawyżone przez stworzenie sztucznego deficytu cukru — w UE obowiązywały wówczas limity produkcji. W październiku 2017 r. zostały zniesione, a cena cukru w Polsce jest dziś o około 28 proc. wyższa niż w momencie liberalizacji rynku i o około 38 proc. niższa niż rok przed jego liberalizacją. Produkcja rzeczywiście wystrzeliła, ale plantatorzy mówią o odejściu od niej — pokazać ma to przyszły rok. Tymczasem spożywcy przyznają, że na tańszym cukrze skorzystali i chwalą sobie sytuację. Zapowiadanych wcześniej obniżek jednak nie było.

Czas przejść
— Dwa ostatnie lata były jednymi z najlepszych pod względem wolumenu wyprodukowanego cukru w Polsce — w zeszłym roku było to 2,2 mln ton, rok wcześniej — 2,3 mln ton, ale ceny cały czas spadają i większa skala nie skompensowała plantatorom tego spadku. Cena, jaką dostajemy za buraki, jest powiązana z ceną rynkową, więc to nie tylko cukrownie, ale i my ponosimy koszty uwolnienia rynku — mówi Rafał Strachota, dyrektor Krajowego Związku Plantatorów Buraka Cukrowego.
Przekonuje, że to 2020 r. będzie decydujący dla branży.
— O ile jeden ciężki rok pewnie można sobie tłumaczyć jako wyjątkowy przypadek, o tyle drugi i kolejny już nie. Spodziewam się więc, że w 2020 r. część plantatorów przejdzie na inną produkcję roślinną — np. rzepaku czy pszenicy. Jak duża będzie to grupa — trudno dziś szacować — dodaje Rafał Strachota.
Co jednym ciąży, innych krzepi. W 2012 r. Marek Przeździak, wówczas jako sekretarz generalny Polbisco Stowarzyszenia Polskich Producentów Wyrobów Czekoladowych i Cukierniczych, wyliczał, że różnica między światową a europejską ceną cukru wynosiła 300 EUR za tonę, co oznaczało, że Unia przepłacała za cukier 5 mld EUR rocznie, a Polska 500 mln EUR. Tłumaczył, że — potencjalnie — 40 proc. takiej zaoszczędzonej kwoty zostałoby bezpośrednio w kieszeniach konsumentów, którzy kupowali tańszy cukier, zaś 60 proc. trafiłoby w ręce przetwórców, którzy podzieliliby się oszczędnościami z klientem.
Czas sił rynkowych
Tymczasem w ostatnich miesiącach średnia unijna cena zbliżona była do ceny światowej na londyńskiej giełdzie. Co na to przetwórcy? — Jesteśmy zadowoleni, bo ceny cukru w UE to w końcu kwestia popytu i podaży, a więc działania normalnych sił rynkowych, a nie regulacji urzędniczych — komentuje Andrzej Gantner, wiceprezes Polskiej Federacji Producentów Żywności.
Większych obniżek na sklepowych półkach w przypadku żywności jednak nie widać.
— Cukier taniał przez kolejne miesiące, ale wzrastały inne koszty. Tylko w pierwszym półroczu tego roku koszty np. energii elektrycznej i gazu u największych producentów, którzy nie dostaną rekompensat, wzrosły o ponad 40 proc. Rosną koszty pracy i koszty innych niż cukier surowców. Można powiedzieć, że gdyby nie cukier, to przynajmniej część żywności byłaby jeszcze droższa, więc przejście na system rynkowy miało sens — przekonuje Andrzej Gantner.
Jednak nadzieję na trochę słodsze życie żywią plantatorzy.
— Światełkiem w tunelu są rosnące ceny transakcji spotowych [na cukrze — red.]. O ile buraki są kontraktowane, o tyle część sprzedaży gotowego już cukru — nie. Przetwórcy spożywczy często bazują na kontraktach, ale nie sklepy, i to one płacą już dzisiaj coraz więcej za cukier, co wpływa na wzrost średniej ceny cukru, która już jest powiązana z tym, co my dostajemy za surowiec. Dotychczas było tak, że gdy w UE cena spadała, to w Polsce spadała bardziej, a gdy w UE rosła, to w Polsce rosła mocniej. I to jest nasza nadzieja — podsumowuje Rafał Strachota.