Takeshi Fujimaki, będący obecnie członkiem izby wyższej japońskiego parlamentu twierdzi, że kryzys fiskalny jest nieunikniony i ani wyższy podatek od sprzedaży, ani Igrzyska Olimpijskie w Tokio nie będą w stanie mu zapobiec i zatrzymać. Do wstrząsy, który ma zachwiać drugą w Azji i trzecią na świecie gospodarką, ma dojść do 2020 r.

„Zdecydowałem się zostać politykiem, gdyż jestem pewien, że do ostrego kryzysu finansowego dojdzie wcześniej czy później” – uważa Fujimaki. „Kolosalne zadłużenie będzie nadal wzrastać. Nie sądzę, że Japonia przetrwa do 2020 r.” – ostrzega ekonomista.
Swoją opinię opiera o to co działo się w Rosji w 1998 r. kiedy doszło swoistego bankructwa tego kraju. Uważa, że rentowność 10-letnich japońskich obligacji rządowych może podskoczyć do nawet 70 proc. Obecnie rentowność benchmarkowych papierów jest najniższa na świecie i kształtuje się na poziomie zaledwie 0,685 proc.
Bank Japonii desperacko dąży do zrealizowania przyjętego celu inflacyjnego na poziomie 2 proc. w ciągu dwóch lat, chcąc wyjść z trwającej ponad dekadę deflacji. Ma w tym pomóc stymulacja finansowa, opierająca się m.in. na comiesięcznym skupie obligacji o wartości ponad 7 bln jenów (około 80 mld USD). W sierpniu w kraju Kwitnącej Wiśni odnotowano wzrost cen konsumpcyjnych bez uwzględniania żywności o 0,8 proc. w skali roku, co było najwyższą dynamiką od 2008 r. W głównej mierze było to jednak wynikiem znaczącego wzrostu kosztów energii.
Fujimaki jest pesymistycznie jednak nastawiony do działań banku centralnego,
„Ponieważ BOJ skupuje tak wielkie ilości papierów dłużnych, zasady rynkowe w tym kraju nie działają” – wyjaśnia ekonomista.
Międzynarodowy Fundusz Walutowy prognozuje, że w 2013 r. zadłużenie Japonii sięgnie 245 proc. w relacji do PKB. Kraj będzie musiał wydatkować 22,2 bln jenów (ponad 225 mld USD) na samą obsługę długu w roku fiskalnym, który zaczął się w kwietniu. To ponad połowa wszystkich przychodów podatkowych i około 24 proc. budżetu rządowego.