Huta Łaziska domagała się od GZE i jej szefów 163,7 mln zł. Nie dostanie nic, a jeszcze zapłaci koszty postępowania sądowego.
Po czterech latach potyczek prawnych Górnośląski Zakład Energetyczny (GZE) oraz jego szefowie mają powody do zadowolenia. Najpierw Sąd Okręgowy w Gliwicach oddalił powództwo Huty Łaziska, która nie złożyła broni i w lipcu 2005 r. wniosła o apelację. Bez sukcesu.
— Sąd oddalił apelację Huty Łaziska od wyroku Sądu Okręgowego w Gliwicach z 4 listopada 2004 r., zasądzając na rzecz pozwanych (m.in. GZE) koszty postępowania apelacyjnego. Wyrok jest prawomocny — mówi Waldemar Szmidt, rzecznik Sądu Apelacyjnego w Katowicach.
Postanowienie sądu oznacza, że huta, której pakiet kontrolny posiada od połowy 1999 r. spółka Gemi z Katowic, nie dostanie wymarzonych pieniędzy.
Szefowie GZE od początku uważali, że roszczenia huty są bezpodstawne i mają na celu uzyskanie jedynie efektu medialnego. Radosław Miśkiewicz, główny udziałowiec spółki Gemi, zabiegał wówczas m.in. o uzyskanie tańszej energii dla huty, przedstawiając racje w mediach.
— Jestem zadowolony z rozstrzygnięć sądów. Od początku uważałem, że roszczenia są nieuzasadnione, szkoda straconego czasu — mówi Piotr Kukurba, były szef GZE.
Sprawa ciągnęła się od listopada 2001 r., kiedy Huta Łaziska wytoczyła proces cywilny GZE, a także przeciwko Piotrowi Kołodziejowi (obecnemu prezesowi GZE), Piotrowi Kukurbie (byłemu prezesowi GZE) oraz Alicji Kozak i Halinie Buk (byłym członkom zarządu). Huta domagała się zasądzenia na jej rzecz 162,7 mln zł odszkodowania za rzekomo wyrządzoną szkodę przez pozwanych oraz 1 mln zł tytułem zadośćuczynienia za naruszenie dóbr osobistych.
Sprawa cywilna nie kończy potyczek prawnych między GZE a hutą. Nadal przedmiotem sporu są długi huty wobec dostawcy energii. Ich korzenie sięgają czasu prywatyzacji i rozliczeń za dostarczoną energię przez gliwicki zakład.
Huta Łaziska to jedyny producent żelazostopów w kraju.