Od lutego 2014 r., gdy w Polsce potwierdzono pierwszy przypadek afrykańskiego pomoru świń (ASF), wirus objął 14 województw i stał się problemem ogólnokrajowym. Ucierpieli nie tylko hodowcy, lecz także przetwórcy, eksporterzy i producenci pasz. Mimo coraz bardziej restrykcyjnych zasad bioasekuracji oraz licznych kontroli choroba nie ustępuje. W tym roku na razie wykryto u nas 18 ognisk u świń hodowlanych wobec 44 w 2024 r., i 2832 u dzików, wobec 2311 rok wcześniej.
– ASF w Polsce nie jest już tylko problemem weterynaryjnym. To zjawisko gospodarcze, społeczne i administracyjne, które od lat testuje granice wytrzymałości rolników i efektywność państwowych instytucji – mówi prof. Benedykt Pepliński z Uniwersytetu Przyrodniczego w Poznaniu, współtwórca raportu „Koszty ekonomiczne 11 lat afrykańskiego pomoru świń w Polsce”.
ASF uderza w hodowców i budżet państwa
W ciągu nieco ponad dekady wirus wykryto w 576 gospodarstwach w całym kraju. W każdym przypadku następował ten sam scenariusz – decyzja administracyjna, przyjazd inspektorów i przymusowa likwidacja stada. W sumie wybito 210 tys. świń o wartości ponad 106 mln zł. W tzw. stadach kontaktowych – nawet bez potwierdzenia wirusa – zlikwidowano kolejne 300–400 tys. sztuk, co oznacza 160–213 mln zł strat.
Średni koszt jednego ogniska ASF to 530–630 tys. zł, ale – jak podkreślają autorzy raportu – znacznie większe są koszty pośrednie, które obciążają całą branżę produkcji trzody chlewnej i budżet państwa.
Ceny, przestoje i biurokracja
– ASF nie uderza wyłącznie w tych, którzy mieli pecha znaleźć się na czerwonej mapie. Zmusza wszystkich producentów do życia w permanentnej niepewności i pod presją coraz surowszych przepisów – podkreśla dr inż. Janusz Wojtczak, wiceprezes Polpigu.
W ciągu 11 lat obowiązywania stref ASF średnia cena tuczników w tzw. czerwonych strefach była o ok. 70 gr niższa za kilogram niż w regionach wolnych od wirusa. W skali kraju to 2,2–3,3 mld zł strat. Kolejne 73 mln zł pochłonęły przestoje w sprzedaży, gdy przez blokady sanitarne tuczniki przerastały i traciły na wartości.
Rosła też biurokracja. Rolnicy poświęcali dziesiątki godzin na formularze, kontrole i świadectwa zdrowia. Koszt papierowego ASF-u szacuje się na 1,6 mld zł, z czego same świadectwa pochłonęły 430 mln zł. Do tego dochodzą koszty bioasekuracji – 4–4,2 mld zł – oraz utracone rynki eksportowe.
Tysiące gospodarstw zniknęły z mapy
W sumie straty hodowców związane z ASF do końca 2024 r. sięgnęły 8,5–9,8 mld zł, a jak prognozuje Benedykt Pepliński – w tym roku wzrosną o kolejne 1,5 mld zł. Choroba najmocniej uderzyła w małe i średnie gospodarstwa, dla których hodowla świń była często jedynym źródłem utrzymania. Z mapy Polski zniknęły tysiące rodzinnych ferm, a wraz z nimi lokalne ubojnie, punkty skupu i zakłady paszowe.
Tempo spadku produkcji w regionach dotkniętych wirusem było ponaddwukrotnie wyższe niż w strefach wolnych od choroby. Za tymi statystykami kryje się proces wyludniania się wsi i utraty przedsiębiorczości w regionach, które przez dekady stanowiły fundament polskiego rolnictwa.
Budżet państwa też płaci miliardy
Państwo wydało dotąd 8,2 mld zł na zwalczanie choroby, odszkodowania i programy bioasekuracyjne. Po doliczeniu kosztu obsługi długu publicznego – ok. 1,2 mld zł – całkowity ciężar dla budżetu centralnego wynosi według autorów raportu 9,4 mld zł. To równowartość rocznego budżetu Ministerstwa Rolnictwa lub trzech lat dopłat inwestycyjnych dla wsi.
– Gdyby te środki zostały przeznaczone na rozwój krajowej produkcji prosiąt, poprawę dobrostanu zwierząt i modernizację gospodarstw, Polska mogłaby dziś być samowystarczalna w zakresie surowca wieprzowego. Tymczasem ogromna część tych pieniędzy została skonsumowana przez administrację, procedury i działania doraźne – wskazuje Aleksander Dargiewicz, prezes Polpigu.
Zwraca uwagę, że łączny rachunek za ASF przekroczył już 20 mld zł – uwzględniając zarówno straty rolników, jak i wydatki państwa.
Szczepionki wciąż brak
Na ASF zarobili głównie ci, którzy zajmują się badaniami i diagnostyką. Od lat finansowane są testy i projekty naukowe, ale skutecznej szczepionki nadal nie ma. Nawet gdyby powstała, jej wykorzystanie w praktyce byłoby trudne – szczególnie u dzików, które są naturalnym rezerwuarem choroby. Nie da się ich zaszczepić metodą zrzutu szczepionki, jak w przypadku lisów. Wirus wciąż krąży w środowisku, a jego wyeliminowanie pozostaje poza zasięgiem polskich służb weterynaryjnych.


