W przypadku niektórych spółek na rynku widać było we wtorek regularną panikę. Bioton stracił aż 12 proc., a jego akcje kosztują teraz - trudno w to uwierzyć - tylko 36 gr., gdy jeszcze kilkanaście miesięcy temu dobijały do poziomu 3 zł. Wielki, stabilny wydawałoby się, Bank Pekao, jedna z największych spółek na parkiecie, runął o ponad 6 proc.! Inne spółki przeżyły istną jazdę bez trzymanki - np. Cersanit w ciągu dnia tracił ok. 5 proc., by przed końcem sesji wyjść mocno na plus i znów spaść. Aplituda między najwyższym (14,1 zł) a najniższym (12,6 zł) kursem w ciągu dnia grubo przekroczyła 10 proc.! A to tylko kilka przykładów wśród największych spółek z WIG20. Wśród maluchów zmienność była jeszcze większa. Elkop stracił w kilka godzin 33 proc. swej wartości, zaś Optimus - o prawie 20 proc.
Spadki na warszawskiej giełdzie napędzali zapewnie uciekający w panice klienci funduszy inwestycyjnych - świadczy o tym relatywnie wysoki spadek indeksu średnich spółek mWIG40, który w ciągu dnia tracił grubo ponad 4 proc., a na zamknięciu był 3,4 proc. na minusie. Ale walnie przyczyniły się to tego fatalne wieści ze światowej gospodarki. Ponure doniesienia napłynęły choćby z Wielkiej Brytanii, gdzie wskaźnik inflacji okazał się najgorszy od 11 lat. Ben Bernanke, szef amerykańskiego banku centralnego, otwarcie przyznał, że nie spodziewał się aż tak wielkiej skali odpływu kapitału z rynku kredytów hipotecznych. Prezydent Bush zapewnił, że dostarczy kapitał chylącym się ku upadkowi wielkim firmom pożyczkowym Freedie Mac i Fannie Mae, ale nie zamierza ich nacjonalizować.
Taki stan polskiego rynku, który obserwujemy za sprawą globalnych strachów,
czyli wyprzedaż akcji za wszelką cenę mimo ogromnych spadków, to element
charakterystyczny dla końcowych etapów trendu spadkowego. Może to nawet i
lepsze, niż bierne osuwanie się indeksów bez końca. Skoro indeksy wróciły do
poziomów najniższych od niemal trzech lat, to nie pozostaje nic innego, jak
wierzyć, że jesteśmy już bardzo blisko twardego dna. WIG ma już wartość poniżej
38 tys. pkt. To znacznie mniej, niż spodziewali się kilka miesięcy temu
najwięksi nawet pesymiści. W środę należałoby się spodziewać się odbicia cen.
Ale nie możemy być ich pewni. Niestety dobre wieści nie nadeszły z giełd
amerykańskich. Tam indeksy zamknęły się na niewielkich minusach i to pomimo
drastycznego, największego od 17 lat licząc w dolarach, spadku cen ropy
naftowej. Ów spadek cen ropy trudno racjonalnie wytłumaczyć. Analitycy mówią, że
wynika on z obaw, że sypiąca się światowa gospodarka zmniejszy swoje
zapotrzebowanie na paliwa. Tyle, że to żadna nowość. Wyeksplikował ją we wtorek
prosto z mostu Ben Bernanke, ale czy inwestorzy mogli być zaskoczeni? Na pewno
nie.
Co ciekawe, długo wyczekiwany spadek cen ropy naftowej nie wywołał wcale entuzjazmu wśród inwestorów giełdowych. Jedni ucieszyli się, bo im tańsza ropa, tym mniejsza presja inflacyjna, ale inni uznali, że skoro nawet ceny ropy ruszyły w dół, to znaczy, że światowa gospodarka jest już naprawdę w ciężkim stanie.
Krzysztof Barembruch, AZ Finanse