Podczas piłkarskich mistrzostw Europy biało-czerwoni wypadli blado na tle innych krajów z kontynentu, ale co straciliśmy na boisku, odrabiamy na niwie gospodarczej. Pod względem konkurencyjności sektora produkcyjnego między portugalskim wybrzeżem a uralskimi szczytami wyprzedzają nas tylko — jak zwykle — Niemcy, a i na całym świecie niewielu jest takich, którzy mogą stanąć z Polską w szranki. Takie są wyniki najnowszego rankingu „Global Manufacturing Competitiveness Index”, przygotowanego przez Deloitte i Amerykańską Radę ds.

Konkurencyjności na podstawie ocen ponad 550 menedżerów najwyższego szczebla z całego świata. W konstruowaniu rankingu za najważniejszą uznano skalę inwestycji poszczególnych państw w kapitał ludzki. Wzięto pod uwagę także system prawny i finansowy, koszty siły roboczej, materiałów i energii czy rozwój innowacyjności. Po raz kolejny bezkonkurencyjni okazali się Chińczycy, ale Polska zajęła w rankingu 14. miejsce, wyprzedzając m.in. Wielką Brytanię, Czechy, Szwecję, Szwajcarię, Francję i dystansując Rosję — 28. w zestawieniu.
Radość z wysokiego miejsca Polski ma jednak gorzki posmak — w poprzedniej edycji rankingu, przygotowanej w 2010 r., zajmowaliśmy miejsce 10. Co więcej, ankietowani wtedy eksperci byli przekonani, że wraz z Brazylią i Meksykiem to właśnie Polska będzie w gronie krajów ze ścisłej czołówki, które w ciągu pięciu lat (do 2015 r.) poprawią o jedno oczko swoją pozycję w globalnej stawce. Mieliśmy to zrobić kosztem Singapuru.
Tymczasem azjatycki tygrys zachował miejsce, a Polska — zamiast piąć się w górę — spadła o cztery oczka i, zdaniem ekspertów, pod względem konkurencyjności przemysłu w ciągu najbliższych pięciu lat zacznie ustępować także Wietnamowi, Indonezji, Turcji i Australii. Słabo wypadnie cała Europa — w 2018 r. w globalnej „piętnastce” utrzymać mają się tylko nasi zachodnisąsiedzi, będzie w niej natomiast aż 10 państw azjatyckich.
— To są prognozy kształtu globalnego rynku konkurencyjności, które mogą się spełnić w ciągu najbliższych kilku lat. Niewątpliwie czekają nas zmiany, które na nowo określą wskaźniki wzrostu gospodarczego, poziom zamożności państw i ich obywateli oraz pozycję poszczególnych krajów w światowej układance — mówi Magdalena Burnat-Mikosz, partner w Deloitte.