Baltic Pipe nad Nord Streamem

Jacek ZalewskiJacek Zalewski
opublikowano: 2022-09-27 20:00

Otwarcie duńsko-polskiej rury bałtyckiej przesyłającej gaz z szelfu norweskiego — system morski i lądowy kosztował co najmniej 1,6 mld EUR — potwierdziło, że w szeroko traktowanej energetyce biznes jest całkowicie podporządkowany strategiom geopolitycznym.

Posłuchaj
Speaker icon
Zostań subskrybentem
i słuchaj tego oraz wielu innych artykułów w pb.pl
Subskrypcja

Dno Bałtyku stało się polem ostrej konfrontacji rosyjsko-niemieckiego gazociągu równoleżnikowego ze skandynawsko-polskim południkowym. Ciekawy jest wątek… skrzyżowania obu magistrali na południe od Bornholmu. Dysproporcja w grubości rur i potencjale przesyłowym gazu jest ogromna — Baltic Pipe osiągnie pod koniec listopada teoretyczną roczną przepustowość 10 mld m sześc., natomiast Nord Stream 1 oraz 2 (każda magistrala to dwie rury) mogą tłoczyć po 55, czyli łącznie 110 mld m sześc., aż jedenaście razy więcej. Skrzyżowanie groziło konfliktem, ale Duńczycy rozwiązali zagwozdkę i wymusili na spółce Nord Stream porozumienie międzyoperatorskie z Gaz-Systemem. Trasy na dnie skrzyżowały się na przełomie lipca i sierpnia 2021 r. Najpierw ustabilizowano zwały materiału skalnego, potem na czterech rurach rosyjskich ułożono tzw. betonowe materace i dopiero na nich polską rurę, czyli nasze... na wierzchu.

Idea importowania gazu ze złóż norweskich pojawiła się już na początku III RP. Traktowana była jednak jako źródło uzupełniające, gdyż w latach 1993-99 zbudowany został najprostszy i najtańszy gazociąg z rosyjskiego Jamału. Za rządów Jerzego Buzka 1997-2001 dostrzeżona została jednak konieczność dywersyfikacji energetycznych źródeł. W odstępie kilku miesięcy byłem w urzędzie premierowskim w Oslo świadkiem decyzyjnej sinusoidy. Najpierw 3 września 2001 r. tuż przed wyborami w obu państwach dwaj premierzy, chadecki Jerzy Buzek oraz socjaldemokratyczny Jens Stoltenberg (obecny sekretarz generalny NATO), rzutem na taśmę patronowali podpisaniu umowy handlowej PGNiG z konsorcjum pod przewodem Statoila, w tle była także budowa gazociągu. Wybory obaj przegrali i 5 czerwca 2002 r. nowi premierzy, socjaldemokratyczny Leszek Miller oraz luterański pastor Kjell Magne Bondevik, uznali porozumienie za niewykonalne. Uzasadnieniem po naszej stronie było… zawyżenie zapotrzebowania Polski na gaz w prognozach na kilkanaście lat, pełne pokrycie potrzeb dostawami rosyjskimi oraz wpisanie do umowy niekorzystnej zasady „bierz lub płać”. Notabene identyczna obowiązywała w kontrakcie jamalskim, z czego wynika, że była ona forsowana przez wszystkich właścicieli złóż. Wtedy wolumenu około 5 mld m sześc. gazu rocznie nie było ponoć jak u nas zagospodarować.

Argumentacja o zbędności dodatkowego dużego źródła podawana była także za rządów PO-PSL. Trzeba pamiętać o bardzo ważnej okoliczności — od uruchomienia Jamału, czyli w XXI w., Polska nie zawiodła się na gazowych dostawach z Rosji. Zupełnie inną kwestią były rozliczenia między PGNiG a zaborczym Gazpromem — tutaj trwały ostre spory. Najbardziej zapamiętane zostało wywalczenie przez PGNiG zwrotu nadpłaty około 1,5 mld USD, czyli prawie 6 mld zł. Obie firmy walczyły także o dywidendę w EuRoPol Gazie. Przerwy w dostawach bywały jednak epizodyczne, zarówno dla gospodarki, jak też dla gospodarstw domowych. W XXI w. problemem oczywiście były koszty, ale nie sam dopływ gazu. Tej prawdy nie może wypaczać obecna optyka wojny napastniczej Rosji z Ukrainą.

Między Andrzejem Dudą a Mateuszem Morawieckim stoi duńska premier Mette Fredriksen. Anonsowany premier Norwegii nie dotarł, reprezentował go minister Terje Aasland. Były pełnomocnik rządu Piotr Naimski do tego zdjęcia dopuszczony nie został, ale później podczas wieczornej gali otwarcia grał pierwsze skrzypce. Fot. KPRP / Przemysław Keler