Banki potrafią pokazać ludzką twarz

Paweł Zielewski
opublikowano: 2002-06-04 00:00

Kto nie widział, albo nie przeżył, nie wie, jak wspaniale czuje się człowiek, któremu bank udzielił świetnego, taniego kredytu mieszkaniowego. Kto nie widział albo nie przeżył nie wie, jak czuje się posiadacz takiego kredytu, kiedy nagle traci zdolność do jego spłacenia.

To ciemna strona rynku pożyczek hipotecznych — kredytów, które (tak wynika z oficjalnych informacji banków) są spłacane najsolidniej. Niemniej recesja jest recesją i dotyka wszystkich jednakowo. W ogóle nie przejmuje się tym, że ktoś ma poważne zobowiązania wobec banku. Na szczęście drapieżny kapitalizm nie jest aż tak drapieżny, a i bank czasami potrafi wbrew sobie pokazać, że pieniądze to nie wszystko. Pod jednym warunkiem: pod żadnym pozorem, nigdy, ale to przenigdy, klient, który wpada w kłopoty finansowe, nie może ukrywać ich przed kredytodawcą. Mówienie o utracie płynności, choćby najtrudniejsze, uderzające w poczucie męskiej dumy czy kobiecości jest konieczne. Tak samo jak wiara, że bankowi nie zależy na natychmiastowej egzekucji zadłużenia połączonego z eksmisją donikąd. Bo nie zależy. Żadnemu.

Banki doskonale zdają sobie sprawę z tego, że kredyt mieszkaniowy zawsze i przez 99 proc. klientów traktowany jest jako zobowiązanie priorytetowe, nie tylko wiążące klienta z instytucją nawet na kilkadziesiąt lat, ale takie, od którego praktycznie zależy przyszłość rodziny kredytobiorcy. I już tylko z tego powodu bank i klient wspólnie siadają do stołu analizując skutki utraty płynności przez kredytobiorcę, przewidywany okres trwania kryzysu, możliwości zabezpieczenia interesów jednej i drugiej strony. A tych — wbrew pozorom — jest mnóstwo.

Standardowo kredyty takie są ubezpieczane, a przynajmniej powinny być, na cały okres spłaty. Oczywiście, że to podnosi cenę pożyczki, ale sposobność wyjścia z najbardziej nieoczekiwanej opresji jest tego warta. Teraz już wszystkie banki w umowie kredytowej zawierają zapis o możliwości zawieszenia spłat przez trzy czy nawet sześć miesięcy. Dobra rada — nie należy jednak pochopnie karencją spłat żonglować. Na wszelki wypadek.

Niemniej jednak utrata zdolności spłacania kredytu jest koszmarem, o którym bardzo ciężko z bankiem rozmawiać. W bankach pracują ludzie, którzy z założenia nie mogą ufać klientowi chcącemu pożyczyć od instytucji nawet kilkaset tysięcy złotych. Fakt, że kredyty mieszkaniowe są spłacane najrzetelniej jak to możliwe, nie ma dla nich większego znaczenia. Dlatego zarówno jedna strona (bank), jak i druga (klient) muszą wykazać daleko idącą elastyczność, zdolności negocjacyjne, a przede wszystkim zdrowe, polityczne myślenie.

Wszelkie rozmowy o ewentualnych kłopotach, jakie ewentualnie mogą się w przyszłości przydarzyć, zawsze działają na niekorzyść klienta, któremu bank jeszcze nie przyznał kredytu. I niech bankowcy nie oponują, że tego typu luźne wzmianki nie mają wpływu na postrzeganie klienta i ryzyka z kredytem związanego. Ryzyko nieszczęścia zawsze istnieje. Wszyscy zdają sobie z tego sprawę, ale nikt nie lubi o tym rozmawiać, póki nie zobaczy pierwszych objawów katastrofy.

I tak niech już zostanie.