W relacjach państw Unii Europejskiej najwyższą formą politycznej bliskości są tzw. konsultacje międzyrządowe, podczas których oprócz premierów spotykają się także grupy ministrów. Szlakiem przetartym przez Niemcy i Francję poszło już wiele państw. W okresie tuż przed akcesją Polski do UE nawiązaliśmy takie związki m.in. z Hiszpanią, a konkretnie zrobili to premierzy z całkowicie różnych opcji — Leszek Miller i Jose Maria Aznar. Wtedy oba państwa miały wspólny interes: traktat z Nicei uczynił z nich siostrzyce w korzystnym przydziałe tzw. głosów ważonych i chodziło o obronę tej wartości. A przy okazji iberyjska siostra stanowiła wzorzec wykorzystywania unijnych pieniędzy na rozwój infrastruktury.
Wczorajsze, ósme takie spotkanie w Warszawie odbyło się w okolicznościach szczególnych. Hiszpania zdecydowanie wysuwa się na wicelidera, po Grecji, czołówki sprawców kryzysu w Eurolandzie. Nic dziwnego, że premier Mariano Rajoy tak łaknie zaufania, zarówno rynków, jak i wlasnych obywateli. Od Donalda Tuska otrzymał w tej kwestii słowa psychicznego wsparcia. Merytorycznie zaś obecna polsko-hiszpańska wspólnota interesów polega na montowaniu wspólnego frontu w obronie jak największych funduszy spójności w unijnej wieloletniej perspektywie finansowej 2014-20.
Z utrzymaniem tej wysuniętej pozycji jest tylko jeden problem. Oba państwa są beneficjentami i chociaż rywalizują o pomocowe pieniądze, to ich oczywistym interesem jest jak największa kwota do dzielenia. Niestety, inne zdanie mają na ten temat płatnicy netto, którzy w silnej grupie (Wielka Brytania, Niemcy, Francja oraz Finlandia, Holandia, Szwecja i Austria) żądają przycięcia propozycji Komisji Europejskiej o minimum 100 mld EUR. I żadną osią Warszawy z Madrytem się nie przejmują…