Trzy najważniejsze rzeczy w Indiach to: krykiet, religia i filmy — tak własny kraj podsumowuje Kishore Lulla, właściciel i prezes Eros International, jednej z największych wytwórni filmowych krainy Bollywood, notowanej również na giełdzie w Nowym Jorku. Zakręceni na punkcie filmów Hindusi nie przegapią żadnej okazji, by obejrzeć najnowszą produkcję. Całymi rodzinami zasiadają przed telewizorami, szturmują kina od zapyziałych sal na prowincji po wielkie multipleksy w New Delhi lub… oglądają je na komórce dzięki zgranej na kartę SD pirackiej kopii.

Ciężko ich również przekonać do płacenia abonamentów. To ostatnie Kishore Lulla chce zmienić, zanim zrobi to amerykański Netflix. Zainspirowany przez inwestora strategicznego w postaci londyńskiego funduszu Knight Assets & Co. LLP zamienia właśnie uruchomiony przez wytwórnię serwis Eros Now w płatny serwis streamingowy, odkładając na bok plany zastąpienia go staromodną kablówką. W pomyśle chodzi o wykorzystanie pokaźnego, bo mającego aż 2 tys. tytułów, katalogu filmów bombajskiego studia plus już nagrywanych nowości do zbudowania solidnego zaplecza oddanych użytkowników. Hindusi chcą przy tym ubiec amerykańskich gigantów, planujących indyjską ekspansję, takich jak Amazon czy Netflix.
— Pomyśleliśmy sobie: przecież mamy swój udział w rynku, mamy też własne filmy. Czemu nie mielibyśmy mieć własnej platformy do ich sprzedawania — mówi 53-letni Kishore Lulla. Dzięki wytwórni uruchomionej w 1977 r. przez jego ojca Arjana Eros International wypuszcza rocznie około 70 filmów, czyli więcej niż jakakolwiek hollywoodzka konkurencja.
— Jesteśmy dziś dokładnie w tym miejscu, w którym Netflix chciałby być za 5 lat — mówi Kishore Lulla. Jego słowa potwierdzają liczby. Serwisowi Eros Now udało się zaledwie w ciągu roku przyciągnąć aż 26 mln użytkowników, i to bez większej reklamy. Czynników składających się na ten sukces jest kilka.
Po pierwsze — demografia. Indie to kraj ludzi młodych, gdzie aż 46 proc. populacji stanowi młodzież poniżej 25. roku życia, w większości z podłączonym do internetu smartfonem. Pod względem liczby internautów kraj już dorównuje USA. Po drugie — cena. Najdroższy pakiet filmowy serwisu Eros Now kosztuje w Indiach zaledwie 50 rupii, czyli około 0,80 USD, ale sporo można dostać jedynie za bezpłatną rejestrację. Po trzecie — nowości. Stojąca za Eros Now wytwórnia obiecuje, że jego użytkownicy dostaną każdy świeżo wyprodukowany film równolegle z jego wejściem na ekrany kin. Obecnie takim magnesem ma być serial „Khel” o fanach krykieta oraz historyczna saga „Ponniyin Selvan” dziejąca się w czasach antycznego królestwa Tamilakamu. Do filmów serwis dokłada również nieodzowne w Bollywood soundtracki, zarówno w wersji dźwiękowej, jak i wideo, w tym dopasowane do samodzielnego odtwarzania układów tanecznych przez fanów danej produkcji. Konsultingowa firma Macquarie Group LTD szacuje, że w 2016 r. serwis będzie miał już 40 mln użytkowników, zaś w 2020 — 133 mln.
Mimo że może się spodziewać jedynie 10 proc. płacących za dostęp, to według ekspertów w ciągu 5 najbliższych lat dzięki reklamom i usługom towarzyszącym jest w stanie wypracować 664 mln USD przychodu, dwukrotnie więcej niż dziś. Inwestorom podoba się ta strategia. Akcje Erosa na nowojorskiej giełdzie zwyżkowały w ciągu roku o 59 proc., podnosząc firmie rynkową wartość do 1,94 mld USD. Eros to zresztą niejedyne studio Bollywood planujące serwis streamingowy. Podobne plany ma też Balaji Telefilms, stojące za popularnym serialem o superbohaterze sikhów „Turbanator”. Mający 65 mln subskrybentów Netflix będzie miał zatem z kim się w Indiach zmierzyć.
KRYKIET, RELIGIA I FILMY: To trzy najważniejsze rzeczy w Indiach. Bollywood wykorzysta tę wiedzę w swoim serwisie streamingowym. [FOT. BLOOMBERG]