Poprzez farmację, produkcję opakowań, serwowanie sushi i kiełbas doszli do mocno rozrastającej się sieci barów... krewetkowych. Bracia Frymar przekonują, że w kraju jest miejsce na duży, ogólnopolski szyld serwujący owoce morza, których Polacy jedzą mało. Kluczem jest cena, szybkość podania i krótka karta dań. Ten klucz, jak twierdzą, posiadł ich Shrimp House.

Niepewni swego
Pierwszy krewetkowy lokal zaczął działać trzy lata temu we Wrocławiu. Pomysł wykiełkował wiele lat wcześniej.
— Mój średni brat skończył farmację i prowadził aptekę, później pracował w firmach farmaceutycznych. Najmłodszy pracował z kolei przez dwa lata w restauracji z sushi, ale miał dość i uruchomił food trucka z kiełbasami pod marką Brat Wurst. Później dołączył do niego drugi brat, dorobili się dwóch food trucków i lokalu stacjonarnego. Ja w tym czasie zarządzałem z ojcem firmą produkującą plastikowe opakowania. W końcu postanowiliśmy spróbować otworzyć lokal z krewetkami, choć nie byliśmy pewni, czy pomysł chwyci — opowiada Maciej Frymar, jeden z trzech twórców Shrimp House’a.
Obecnie działa siedem takich punktów. Cztery kolejne są przygotowywane do otwarcia, a w sprawie następnych trwają rozmowy.
— Dopiero od trzech miesięcy zabiegamy o franczyzobiorców. Wprawdzie nie prowadzimy sami wszystkich lokali, ale do tej pory na otwieranie części decydowali się nasi znajomi. Trzy z obecnie funkcjonujących placówek należą do nas — mówi Maciej Frymar.
Pierwszy lokal wyremontowali własnymi rękami, żeby ograniczyć koszty do minimum.
— Postawiliśmy na meble z Ikei i mały metraż. Wydawało nam się, że Polacy chętnie będą przychodzić na szybkie dania inne niż burgery, ale zdawaliśmy sobie sprawę, że krewetki nie są u nas popularne i gros potencjalnych konsumentów ich nie zna. To zagrożenie, ale też szansa — mówi Maciej Frymar.
Zjedz i zostań
Pomysł zaskoczył — Shrimp House właśnie zmienia pierwszy lokal na większy, a do dekoracji kolejnych wnętrz zatrudnił nagradzanych projektantów.
— Początkowo format lokali i brak w karcie np. alkoholi wymuszał to, że klienci jedli i szybko wychodzili. Teraz mamy coraz większe placówki, a w ofercie wino itp. Dzięki temu Shrimp House staje się miejscem, w którym można dłużej posiedzieć. Restauracją z obsługą kelnerską jednak nie jest i nie będzie — zaznacza Maciej Frymar.
Dotychczas Polska dorobiła się zaledwie jednej sieci wyspecjalizowanej w rybach i owocach morza — North Fisha należącego do Michała Sołowowa. To nie odstrasza braci.
— Rzeczywiście słychać narzekania, że Polacy jedzą mało ryb i owoców morza, i nie da się wyżyć z lokali serwujących tylko takie dania. To jednak m.in. kwestia ceny. U nas z założenia miały być przystępne. Zrezygnowaliśmy z większej marży, mamy mało pozycji w karcie, a dania są dość proste w przygotowaniu, co pozwoliło uprościć wiele procesów produkcyjnych, a więc również obniżyć koszty. Dołożenie do karty ryb czy innych owoców morza oznaczałoby komplikacje, więc tego nie rozważamy. Z tego samego powodu nie ma nas też w galeriach handlowych — stawki czynszu wymusiłyby podwyżkę cen — mówi Maciej Frymar. © Ⓟ
11 mld zł Tę kwotę przekroczą w tym roku nasze wydatki w barach szybkiej obsługi — podaje PMR. Zalicza do nich kebaby, burgerownie i podobne punkty bez obsługi kelnerskiej.
OKIEM EKSPERTA - Jarosław Frontczak, główny analityk handlu detalicznego w PMR
Mniej znane kuchnie
Konsumpcja ryb i owoców morza w Polsce jest dość niska. Nie jesteśmy przyzwyczajeni, a jeśli już jemy, to wybieramy potrawy typu śledź czy karp. Na rynku niemieckim, bardziej zaawansowanym pod względem konsumpcji, też jednak nie widać wielu sieci, lecz jedną — Nordsee, której odpowiednikiem u nas jest North Fish. Inna sprawa, że próżno szukać u nas sieci wyspecjalizowanych w jednych z najbardziej popularnych dań, jak schabowy czy bigos — powstają raczej takie, które koncentrują się na tych mniej rozpowszechnionych potrawach. W tym sensie krewetki nie są więc wyjątkowe. Na pewno rynek gastronomiczny jest chłonny i otwarty — jest na nim miejsce jeszcze na niejeden pomysł, wiele zależy od ceny i lokalizacji.