Gazeta zajęła się legendarnym 20. stopniem zasilania, który u schyłku epoki Gierka zwiastował wyłączenia prądu, głównie w zakładach przemysłowych. I był skutkiem niepohamowanego apetytu na energię socjalistycznych fabryk, któremu nie były w stanie sprostać socjalistyczne elektrownie.
- Skąd się brały te przerwy? – pyta „Rzeczpospolita” Jadwigę Emilewicz, p.o. kierownika Muzeum PRL-u, krakowskiego oddziału Muzeum Historii Polski w Warszawie.
- Służyło to zastraszaniu społeczeństwa, zmniejszaniu jego mobilności oraz ograniczeniu działalności opozycyjnej. Pamiętajmy, że podziemne drukarnie potrzebowały prądu, aby móc pracować – odpowiada Jadwiga Emilewicz.
Pani kierownik kojarzy 20. stopień zasilania głównie z represją stanu wojennego. I pewnie nie wie, że wobec wieloletnich zaległości inwestycyjnych w energetyce jego wprowadzenie staje się prawdopodobne także obecnie, o czym piszą ekonomiści, np. prof. Krzysztof Rybiński.
Ograniczenia poboru prądu i 20. stopień zasilania przewiduje uchwalone w 1997 r. polskie prawo energetyczne, o czym lojalnie ostrzegają klientów dystrybutorzy energii.