BRE Bankowi udała się rzecz niezwykła: w reakcji na publikację raportu kwartalnego, zawierającego najgorsze wyniki od lat, kurs akcji na giełdzie poszedł w górę o ponad 3 proc. I to w sytuacji, gdy główne indeksy giełdowe zauważalnie zniżkowały.
Irracjonalne zachowanie inwestorów, efekt sterowania kursem czy może owoc kampanii informacyjnej banku? Może jestem naiwny, ale myślę, że trzeci czynnik był tym razem kluczowy. Na polu relacji inwestorskich BRE zrobił ostatnio więcej niż wiele spółek przez cały swój giełdowy żywot.
Bank konsekwentnie przygotowywał rynek na nadejście złych wieści. Najpierw pojawiła się zapowiedź redukcji zatrudnienia, która kazała inwestorom oczekiwać po wynikach wszystkiego najgorszego. Potem prezes udzielił serii trudnych dla niego wywiadów, w których spokojnie zapowiedział m.in. zmianę strategii na bardziej konserwatywną. W rozmowie z „PB” zirytował się tylko raz, gdy padło pytanie, czy jest z siebie zadowolony...
BRE wyróżniał się spośród innych banków, bo właściwie jako jedyny wyszedł z okopów tradycyjnej i nudnej bankowości, by poszukać zysków w operacjach inwestycyjnych. W tych transakcjach ewidentnie przeszarżował: otworzył tyle frontów, że prędzej czy później musiał stracić nad nimi kontrolę. W ślad za tym przyszło zniechęcenie inwestorów, a w mediach skończył się „kult Kostrzewy”.
Ale przegrać, a przegrać z klasą — to zupełnie co innego. Tak się składa, że w tym samym czasie, gdy szef BRE „urabiał” media i inwestorów, z podobnie złymi wieściami wyszedł na rynek Pekao SA. Ten zasłużony ulubieniec inwestorów zagranicznych nie odrobił pracy domowej. Rynek został zaskoczony najpierw informacją o utracie prestiżowego kontraktu na sprzedaż obligacji skarbowych, a potem już wyższymi niż oczekiwano stratami. Efekt: wczoraj akcje Pekao SA zaliczyły kolejną sporą zniżkę.
Czy BRE wyjdzie szybko na prostą, to się jeszcze okaże. Na razie prezes Kostrzewa wygrał ważną potyczkę. Punkt dla niego.