Budżet dopina się dzięki wpływom z prywatyzacji
JAKOŚ SIĘ BILANSUJE: Kwota 15,4 mld zł tegorocznego deficytu pokrywana jest głównie ze sprzedaży przedsiębiorstw państwowych, prywatyzowanych w latach 1999 i 2000.
Wpiątek będzie już osiągalny 300-stronicowy tom Dziennika Ustaw nr 7, zawierający ustawę budżetową na rok 2000. W odróżnieniu od listopadowej hucpy podatkowej — budżet państwa został uchwalony w miarę spokojnie. Pamiętający o wiszącym nad głową konstytucyjnym mieczu (skrócenie kadencji!) parlament zakończył swe prace 21 stycznia, czyli 10 dni przed upływem ostatecznego terminu, natomiast prezydent podpisał tę szczególną ustawę 26 stycznia. W stosunku do roku 1999 procedura uległa skróceniu o cały miesiąc. Jeśli tak dalej pójdzie, to być może parlamentowi jeszcze w tej kadencji uda się przyjąć budżet państwa przed 31 grudnia.
PODSTAWOWE liczby zawiera art. 1 ustawy. Dochody ustalone zostały na 140 909,815 mln zł, natomiast wydatki na nie więcej niż 156 309,815 mln zł. Jak łatwo policzyć — deficyt budżetu państwa ustalono na kwotę nie przekraczającą 15 400 mln zł. Wniesiony 30 września 1999 r. przez Radę Ministrów projekt zawierał inne liczby — dochody 141 441 mln zł, wydatki 154 141 mln zł, zaś deficyt 12 700 mln zł (czyli nieco mniej niż rok temu). Jednak wkrótce rząd wniósł autopoprawkę i podniósł kwotę dopuszczalnego deficytu o ponad 21 proc. To urealnienie jest nauczką z roku 1999, kiedy to po każdym miesiącu nerwowo podliczano narastający procent wykonania deficytu, a w końcu września nagięto prawo — dofinansowując FUS tzw. pożyczką i fikcyjnie utrzymując deficyt w ryzach.
USTAWA BUDŻETOWA przeszła w Sejmie 240 głosami koalicji AWS/UW, przy 177 głosach przeciwnych, 3 wstrzymujących się oraz nieobecności 40 posłów. W sensie strategicznym i operacyjnym autorstwo i zarazem odpowiedzialność za budżet państwa na rok 2000 należy przypisać Radzie Ministrów, a dokładniej Ministerstwu Finansów, zaś jeszcze dokładniej — jego szefowi Leszkowi Balcerowiczowi. Inaczej niż ma to miejsce w sprawie podatków — budżetowa aktywność posłów i senatorów sięga zaledwie szczebla taktycznego i może polegać jedynie na wprowadzaniu szczegółowych poprawek, np. przerzuceniu pieniędzy z jakiejś inwestycji na podobną, zlokalizowaną w okręgu wyborczym danego parlamentarzysty.
W ŚLAD za ustawą o finansach publicznych, ustawa budżetowa bez logicznego uzasadnienia także operuje pojęciem budżetu „państwa”. A przecież obejmuje ona dochody i wydatki sektora rządowego, czyli tylko jednej części obszaru finansów publicznych. Drugą stanowi sektor samorządowy, obejmujący budżety wojewódzkie, powiatowe i gminne, których uchwalanie w całym kraju jeszcze się nie zakończyło. Można przyjąć, iż mniej więcej 3/4 dochodów i wydatków przypada na sektor rządowy, zaś 1/4 na samorządowy. Oczywiście w miarę wzrostu zadań przekazywanych do realizacji województwom, powiatom i gminom zwiększa się także skala redystrybucji środków. Jednak utrzymywana jest bardzo niekorzystna dla samorządów proporcja — udział sektora państwowego w dochodach stale przewyższa o kilka procent udział w wydatkach. Poza tym — wbrew szczytnym założeniom reformy administracji — utrwala się tendencja do finansowego uzależnienia sektora komunalnego od państwowego.
POWYŻSZY WYKRES dokładnie obrazuje, jak finansowany jest deficyt tegorocznego budżetu. Ponieważ zaciąganie kredytu w NBP na zawsze odeszło w przeszłość, coś musiało bezkarny dodruk pieniędzy zastąpić. Obligacje są źródłem ograniczonym, a poza tym coraz większe środki trzeba przeznaczać na ich wykup. Bony skarbowe mają w polskich warunkach znaczenie marginalne. A zatem bezkonkurencyjnym źródłem budżetowej równowagi w roku 2000 stają się przychody z prywatyzacji. Automatycznie nasuwa się jednak pytanie — ile jeszcze deficytów da się załatać wyprzedażą majątku państwowego? Może dwa, w porywach trzy. A co potem?