Centralnym i największym kawałkiem puzzla jest przewodnictwo Komisji Europejskiej (KE), wszystkie inne będą do niego dopasowywane. Nad szczytem prezydentów/premierów wisi terminowy bicz, ponieważ we wtorek 2 lipca Parlament Europejski (PE) na inauguracyjnej sesji w Strasburgu wybiera swego przewodniczącego. Ten kawałek kadrowej układanki powinien pasować partyjnie oraz terytorialnie do wspomnianego głównego.

Fatalna dla UE jest okoliczność, że pięcioletni cykl wyborczy zbił się z siedmiolatką budżetową. Organy kadencyjne, czyli KE i PE, zakładały, że niekadencyjna RE (prezydenci/premierzy się wymieniają, ale rada trwa nieprzerwanie) zatwierdzi ramy finansowe 2021-27 jeszcze przed wyborami do PE. O, unijna naiwności… Przecież z góry było wiadomo, że starcie o miliardy się przedłuży. Wtorkowe posiedzenie ministerialnej Rady UE w Luksemburgu potwierdziło, że perspektywa porozumienia jest bardzo mglista. Państwa członkowskie mają wiele pretensji wobec projektu przygotowanego w 2018 r. przez KE pod kierunkiem Jean-Claude’a Junckera. Kompromis będzie tym trudniejszy, że wieloletnie ramy finansowe należą do kategorii decyzji przyjmowanych przez RE jednomyślnie. Krótko mówiąc — weto jednego niezadowolonego prezydenta/premiera okazuje się skuteczne. Ministerialne posiedzenie podsumowało półroczną prezydencję Rumunii, której umiejętności i możliwości koncyliacyjne w sprawie siedmiolatki budżetowej okazały się zerowe. Podobnie oceniane są szanse rządu Finlandii w drugim półroczu 2019, a także Chorwacji w pierwszym półroczu 2020. Światełkiem w tunelu może być dopiero prezydencja Niemiec w drugim półroczu 2020. Jeśli taki scenariusz się zrealizuje, to termin 1 stycznia 2021 r. dla wejścia w życie nowej siedmiolatki okaże się czysto teoretyczny, ponieważ po osiągnięciu politycznego porozumienia kilka miesięcy zajmuje przyjęcie przez unijny aparat szczegółowych dokumentów wykonawczych. Z drugiej strony — nie ma sensu rozdzieranie szat, pewien poślizg systemu nie zdemoluje, wszak już od dawna wieloletnie unijne budżety realizowane są i rozliczane zgodnie z wzorem N+2.
Przyczyną niezgody wielu państw na projekt odchodzącej KE jest istotna zmiana struktury wydatków.
Słabszej infrastrukturalnie naszej części UE najbardziej nie podoba się przycięcie funduszy na politykę spójności. Polsce przypada w projekcie mniej o ponad 23 proc., czyli około 20 mld euro. Zaproponowana przez KE zmiana budżetowej filozofii oznacza, że więcej pieniędzy pójdzie na najbardziej zagrożone zalewem uchodźców Południe, stracą zaś państwa Europy Środkowej i Wschodniej. Nasz region nie chce, by polityka spójności traktowana była jako „lek na całe zło” i składana na ołtarzu polityki migracyjnej czy nierównowagi makroekonomicznej w części państw członkowskich. Notabene nad unijną sceną wciąż wisi problem ewentualnego powiązania dostępu państw do funduszy z kwestią ich praworządności. Uwzględniając wszystkie te okoliczności, osiągnięcie finansowego kompromisu w drugim półroczu 2020 pod przewodem niemieckim byłoby naprawdę szczęściem…