Cła zostaną z nami na dłużej

Łukasz RawaŁukasz Rawa
opublikowano: 2025-04-27 20:00

Rząd już powinien myśleć o zachętach inwestycyjnych, dotacjach i tanich kredytach dla firm najbardziej narażonych na skutki wysokich ceł wprowadzonych przez USA. To robią dziś Chiny. Nie czekają na kryzys, tylko go wyprzedzają - mówi Aparna Bharadwaj z Boston Consulting Group.

Przeczytaj artykuł i dowiedz się:

  • ile mogą kosztować polskich eksporterów nowe cła wprowadzone przez USA
  • które branże najbardziej odczują skutki amerykańskich ceł
  • jakie instrumenty poza cłami są dziś wykorzystywane w wojnach handlowych
  • jakie działania może podjąć polski rząd, by złagodzić skutki ceł dla firm
  • w jaki sposób napięcia geopolityczne zmieniają reguły gry w handlu międzynarodowym
Posłuchaj
Speaker icon
Zostań subskrybentem
i słuchaj tego oraz wielu innych artykułów w pb.pl
Subskrypcja

"PB": Ile zabiorą polskim eksporterom cła zza oceanu?

Aparna Bharadwaj: Polski eksport do Stanów Zjednoczonych to dziś prawie 14 mld USD rocznie. Nowe taryfy celne zapowiedziane przez administrację Donalda Trumpa oznaczają 10-proc. podatek na ten strumień towarów. Rachunek jest prosty- jeśli nie zostaną podjęte żadne działania, które zmienią sytuację, będzie to 1,4 mld USD dodatkowych kosztów. Szczególną kategorią są części samochodowe objęte już wcześniej ogłoszonymi cłami. To eksport wart kolejne niemal 900 mln USD.

Jednak cła mają też wymiar pośredni. Gdy USA ograniczają dostęp do swojego rynku, zaczyna się globalna korekta szlaków handlowych. Polska jest w relatywnie dobrej sytuacji, bo nie jest tak bardzo uzależniona od eksportu do Stanów Zjednoczonych, jak np. Niemcy, Francja czy Włochy, albo będąca poza UE Wielka Brytania. Jednak nawet umiarkowany wstrząs w tak dużym organizmie jak amerykański rynek uruchamia łańcuch efektów odczuwalnych także nad Wisłą.

Jednocześnie amerykańska gospodarka zaczyna zwalniać, nastroje konsumentów są coraz gorsze. O ile jeszcze jesienią był optymizm, w lutym i marcu nastąpiło wyraźne tąpnięcie. A mniej zakupów oznacza mniej importu. Unijne gospodarki, dla których rynek amerykański był istotnym kierunkiem, będą szukać zbytu w Europie. Konkurencja się zaostrzy, co odczują także firmy z Polski.

Które branże odczują ten wstrząs najmocniej?

Przede wszystkim motoryzacyjna. Ale też rolnictwo oraz przemysł stalowy i aluminiowy. Cła w tych sektorach są znacznie wyższe niż wspomniane 10 proc. Uderzają nie tylko w wielkich eksporterów, jak Kanada czy Korea Południowa, ale także europejskie firmy, które produkują np. stal specjalistyczną czy komponenty konstrukcyjne.

Bardzo wrażliwy temat to rolnictwo. Produkty rolne charakteryzują się zwykle stosunkowo niską marżą i wysokimi kosztami transportu, więc każde dodatkowe obciążenie może decydować o tym, czy produkt w ogóle znajdzie nabywcę. Nad tą branżą ciąży też inne zagrożenie. Posłużę się tu przykładem Indii - jeśli zaczną sprowadzać więcej amerykańskiej kukurydzy czy soi, co jest prawdopodobne, bo takie jest oczekiwanie ze strony Waszyngtonu, ich lokalne rolnictwo się nie obroni. Jest za słabe, zbyt rozdrobnione, nie ma dostępu do nowoczesnych technologii.

Ważnym elementem celnej rozgrywki prowadzonej przez Donalda Trumpa są surowce strategiczne. Jak może rozwinąć się sytuacja w tej dziedzinie?

Chiny już ograniczyły eksport galu, germanu i grafitu do USA. Bez tych surowców nie ma nowoczesnej elektroniki, zielonej energii ani obronności. Z perspektywy Chin to logiczne działanie uderzające w strategiczne sektory amerykańskiej gospodarki. Działanie skuteczniejsze niż podniesienie taryf celnych, które nie nie miałoby takiej samej siły jak podniesienie ceł przez USA, bo w przypadku Chin import ma mniejsze znaczenie niż eksport.

Odpowiedzią Pekinu może być również polityka kursowa. Celowa dewaluacja waluty staje się narzędziem łagodzącym skutki ceł bez konieczności wprowadzania formalnych retorsji handlowych. Osłabiony kurs krajowej waluty może bowiem zwiększyć konkurencyjność eksportu, i dzięki temu częściowo zneutralizować straty.

Wchodzimy w okres, w którym narzędzia polityki gospodarczej – zarówno ofensywnej, jak i defensywnej – będą coraz bardziej zróżnicowane. Nie będą to już tylko cła. Zobaczymy więcej środków o charakterze regulacyjnym, finansowym, walutowym, a także działania mające charakter symboliczny lub psychologiczny. To złożony krajobraz, który wymaga od rządów państw nie tylko elastyczności, ale i strategicznej wyobraźni.

Czy cła już bolą polskich eksporterów?

Jeszcze nie w pełni, ale zegar tyka. Tzw. pauza taryfowa daje chwilę oddechu, ale warto spojrzeć na kraje, gdzie taryfy zostały wprowadzone wcześniej, jak Meksyk i Kanada. Tam wszystko ruszyło w marcu i nastąpił chaos. Amerykański szpital zamawia sprzęt z Kanady, faktura wystawiona przed wejściem taryfy, towar dociera już po – i nagle blokada płatności, bo nie uwzględniono cła w budżecie. Niby drobiazg, ale podobnych sytuacji było bardzo dużo.

Inny przykład – przesyłki e-commerce z Chin. Paczki o wartości poniżej 800 USD, dotąd wolne od ceł, nagle utknęły na lotnisku JFK. Czekały na interpretację przepisów. Wartość zalegającego towaru - około miliarda dolarów. Dopiero później administracja federalna doprecyzowała, że zwolnienie nadal obowiązuje, przynajmniej tymczasowo.

W krótkim okresie więc głównym skutkiem jest niepewność i zaburzenia operacyjne. Firmy muszą podejmować decyzje niemal w ciemno, bez czasu na analizę. Dotyczy to również polskich podmiotów.

W średnim terminie chaos przekłada się na realne koszty. Już w czwartym kwartale zeszłego roku wiele firm, zwłaszcza z Chin. zaczęło gromadzić zapasy. Liczyły się z nowymi taryfami. To przyniosło rekordowy wolumen dostaw. Ale te zapasy wyczerpią się w ciągu 3–4 miesięcy. I wtedy przyjdzie prawdziwy rachunek, dla eksporterów i konsumentów.

Czy polski rząd może wesprzeć krajowe firmy? Co może zrobić?

To, że eksport do USA to nie jest filarem polskiej gospodarki daje margines manewru. Wasz kraj ma wiele atutów: pracowitość, stabilność, potencjał wzrostu. Ale potrzebna jest strategia, i to dwutorowa.

Potrzebne jest wsparcie branż najbardziej narażonych. Motoryzacja, maszyny, obrabiarki, półprzewodniki, rolnictwo – to sektory, które mogą dostać rykoszetem. Tu nie chodzi o ratowanie firm, tylko o danie im tlenu, np. poprzez zachęty inwestycyjne, dotacje, tańsze kredyty. To robią dziś Chiny. Nie czekają na kryzys, tylko go wyprzedzają.

Drugi tor to działania w ramach UE. Polska ma głos przy stole. 90 dni częściowej pauzy taryfowej to nie prezent, tylko okno negocjacyjne. Świat ruszył do rozmów z Waszyngtonem, a Korea, Japonia czy Meksyk proponują amerykanom ustępstwa, zwiększają zakupy, a nawet przenoszą produkcję do USA. Europa też musi mieć swoją kartę – może to być większy import żywności z USA albo współpraca w obszarze bezpieczeństwa i obronności. Im szersza oferta, tym większa szansa na uniknięcie presji celnej. Już dziś wiele krajów buduje sztaby kryzysowe. Analizują scenariusze, szykują argumenty. Polska też powinna. Bo gra toczy się nie tylko o eksport. Chodzi o pozycję w globalnym układzie sił.

Cła to część większej całości. W jaki sposób na globalny handel przełożą się narastające napięcia geopolityczne?

Wojna w Ukrainie, rywalizacja USA–Chiny, napięcia na Bliskim Wschodzie – to nie są osobne historie. One razem przesuwają oś globalnej gry. Świat odchodzi od stabilnych, wieloletnich sojuszy. W ich miejsce wchodzi logika transakcyjna. Nie chodzi już o wspólne wartości, raczej o doraźny interes. Dlatego widzimy sojusze, które jeszcze dekadę temu byłyby nie do pomyślenia: Rosja z Koreą Północną, Rosja z Chinami.

Można powiedzieć, że zamiast jednej wspólnej sceny, mamy wiele lokalnych teatrów. Mniej WTO, więcej umów sektorowych i regionalnych. ASEAN z Chinami, Mercosur z UE, mikrodeale dotyczące półprzewodników, energii, cyfryzacji. Dla Polski to jasny sygnał – trzeba być aktywnym nie tylko w ramach Unii, ale też poza nią.

Obrona, bezpieczeństwo łańcuchów dostaw, kontrola eksportu surowców krytycznych, to wszystko nowe elementy układanki. Deglobalizacja staje się faktem, przynajmniej w strategicznych sektorach.

Biznes musi zrozumieć, że już nie wystarczy znać rynek i mieć dobry produkt. Trzeba rozumieć geopolitykę, umieć czytać mapę sojuszy, znać prawo celne i regulacje w czasie rzeczywistym oraz budować kompetencje w zakresie ryzyk, compliance czy analiz geostrategicznych. Przez dekady firmy działały w dość przewidywalnym świecie. Teraz poruszamy się po ruchomych piaskach.

Co to konkretnie oznacza dla polskich firm?

Przede wszystkim konieczność dywersyfikacji. Polska jest dziś bardzo mocno zorientowana na eksport do UE. Warto szukać nowych obszarów. Azja, Afryka, Bliski Wschód – te rynki rosną, i mają apetyt na europejską jakość po przystępnych cenach. Zwłaszcza w takich sektorach jak żywność, przetwórstwo, AGD czy technologie.

Dywersyfikacja nie oznacza ucieczki z Europy, to budowanie odporności. Efekt domina w handlu działa błyskawicznie, cła w jednym kraju mogą wywrócić cały łańcuch po drugiej stronie globu. W Polsce są firmy, które już to rozumieją. Relatywnie małe, ale zwinne, działające na 15–20 rynkach, od Brazylii po Nigerię. I to jest dobry kierunek.

Co oprócz dywersyfikacji?

Spójrzmy na przykład globalnych liderów, graczy z Fortune 500 – oni nie czekają, aż sytuacja się ustabilizuje, tylko działają.

Po pierwsze, w krótkim okresie zwiększają zapasy. W świecie, gdzie zmienność to norma, magazyn to bufor, który zapewnia ciągłość działania. Jeśli jeden kluczowy komponent się opóźni, linia produkcyjna staje, a straty liczy się w milionach.

Po drugie, kontrolują współpracę z dostawcami. Muszą rozumieć, jakie skutki mogą mieć taryfy i inne zmiany, i jakie będą ich koszty. Jeśli dostawca pewnego dnia podniesie ceny o 20 proc., firma musi wiedzieć, czy to uzasadnione. Może to powinno być nie 20, a np. 7 proc.? Podstawa to dane, scenariusze, symulacje. I najważniejsze – plan B, warto mieć w zanadrzu alternatywnego dostawcę.

Po trzecie, w długim okresie konieczne będą fundamentalne zmiany w łańcuchach dostaw. Nearshoring, friendshoring – to już nie buzzwordy, tylko konkretne strategie. Chodzi o przenoszenie produkcji bliżej domu, do krajów przyjaznych politycznie. Ale uwaga, nie do jednej nowej lokalizacji, tylko do kilku, nieskorelowanych ze sobą. To zwiększa odporność.

To nie są ruchy, które można wykonać z dnia na dzień.

To praca co najmniej na dekadę. Ale trzeba zacząć teraz, bo świat z nowymi taryfami to nowa normalność.

Warto pamiętać, że większość ceł wprowadzonych przez Trumpa została utrzymana przez Bidena. Nie dlatego, że nie można ich cofnąć, ale dlatego, że nikt politycznie nie chce tego robić. Cła zostaną z nami na dłużej.

Aparna Bharadwaj

Globalna liderka Boston Consulting Group (BCG) w praktyce Global Advantage, członkini zespołu kierowniczego BCG Center for Geopolitics. Specjalizuje się w łączeniu zagadnień geopolitycznych z biznesem, doradzając międzynarodowym korporacjom i rządom w zakresie strategii gospodarczych, cyfryzacji oraz adaptacji do zmian geopolitycznych. W BCG kierowała również globalnym Center for Customer Insight, gdzie analizowała trendy konsumenckie na 50 rynkach. Jej ekspertyza obejmuje handel międzynarodowy, politykę gospodarczą i modele wzrostu dla rynków ASEAN, Azji i Globalnego Południa. Przed BCG zdobywała doświadczenie w Coca-Coli, prowadząc zespoły ds. zarządzania marką i strategii handlowych.