Co da się omówić w dziesięć minut

Jacek ZalewskiJacek Zalewski
opublikowano: 2025-02-23 20:00

W sobotę, 22 lutego 2025 r. Andrzej Duda poświęcił się dla kraju – w sensie jego bilansu czasowego – jak jeszcze nigdy podczas prezydenckiej dekady.

Posłuchaj
Speaker icon
Zostań subskrybentem
i słuchaj tego oraz wielu innych artykułów w pb.pl
Subskrypcja

Z warszawskiego portu Fryderyka Chopina leciał na podwaszyngtońskie lotnisko Johna F. Dullesa rządowym Boeingiem 737 „Ignacy Jan Paderewski” ponad 9,5 godziny. Notabene w trop za Boeingiem frunął… na pusto mniejszy Gulfstream 550 „Książę Józef Poniatowski”, co potwierdza budżetowe rozpasanie prezydenckiej kancelarii. Odebrany z lotniska przez nieakceptowanego p.o. ambasadora Bogdana Klicha prezydent przejechał do Gaylord National Convention Center w National Harbor pod Waszyngtonem, gdzie odbywała się Conservative Political Action Conference (CPAC), coroczna zbiórka amerykańskiej prawicy. Tam na stojąco czekał w holu bardzo długo na Donalda Trumpa, który wystartował śmigłowcem z Białego Domu z dużym opóźnieniem, dlatego ich rozmowa planowana na godzinę stopniała do… 10 minut! Trump absolutnie wykluczył bowiem opóźnienie swojego wystąpienia do uczestników CPAC.

Andrzej Duda zobaczył się z Donaldem Trumpem jako pierwszy prezydent z Europy, przed Emmanuelem Macronem odwiedzającym w poniedziałek w normalnym standardzie Biały Dom. Wokół wizyty w kuluarach CPAC narastały wielkie oczekiwania, zarówno w Polsce, jak też w Ukrainie. Liczono, że Andrzej Duda przynajmniej spróbuje odegrać rolę pośrednika między Donaldem Trumpem a Wołodymyrem Zełenskim. Że nawet jeśli nie odwiedzie gospodarza od biznesu z Władimirem Putinem – bo na to nikt nie ma szans – to choćby przekaże punkt widzenia Polski i naszego regionu Europy. Co się w dziesięć minut udało – wiedzą tylko sami rozmówcy i ich zausznicy. Jedyne konkrety upublicznione przez Andrzeja Dudę to obietnica utrzymania amerykańskiego kontyngentu wojskowego w Polsce oraz zapowiedź wizyty Donalda Trumpa. Przy czym nie zostanie ona raczej powiązana z warszawskim szczytem Trójmorza 28-29 kwietnia, już bardziej z podróżą prezydenta USA na 9 maja do… Moskwy na obchody Dnia Zwycięstwa, które staną się triumfem Władimira Putina oraz Rosji.

Świat pierwszy raz z tak dużym zainteresowaniem analizował przebieg CPAC. Ten coroczny event ma długą tradycję, zapoczątkowany został w 1974 r. przez Ronalda Reagana jako gubernatora Kalifornii. Przez pół wieku CPAC była konsolidującym prawicę Partii Republikańskiej wydarzeniem wewnątrzamerykańskim, również podczas pierwszej prezydentury Donalda Trumpa. Tegoroczna edycja zyskała jednak wymiar międzynarodowy. Zgodnie z ideą Donalda Trumpa, a jeszcze bardziej krezusa Elona Muska, CPAC ma promieniować na cały świat, wzmacniając akcje i wyborcze szanse polityków oraz partii o podobnych poglądach. Gośćmi byli m.in. argentyński prezydent Javier Milei, były brazylijski prezydent Jair Bolsonaro, włoska premierka Giorgia Meloni, była (zaledwie 48-dniowa) brytyjska premierka Liz Truss, a niezależnie od niej apostoł brexitu Nigel Farage. Najbardziej zdumiewająca stała się obecność i przemówienie słowackiego premiera Roberta Fico, który ideowo przecież jest czystym postkomunistą.

Ciekawe były akcenty polskie. Mateusz Morawiecki jako przewodniczący partii Europejskich Konserwatystów i Reformatorów wygłosił programowe przemówienie, notabene jak zwykle u niego – zbyt długie jak na standardy CPAC. Andrzej Duda nie był przewidziany do zabrania głosu, jego udział ograniczył się do wymienienia przez Donalda Trumpa jako „przyjaciela”. Sprytnie rozegrał trudny temat… Radosław Sikorski, który duchowo jest również konserwatystą, ale ministrem rządu obcego prawicowym republikanom. Zjawił się na CPAC z… irańskim dronem, użytym w Ukrainie przez armię Rosji. Zostało to przyjęte z aplauzem przez delegatów i podbudowało wizerunek Polski. Tak oto spełniła się szczytna idea, by w sprawach bezpieczeństwa przynajmniej wobec zagranicy rząd i prezydent grali wspólnie.