U producentów energii odnawialnej załamanie na rynku zielonych certyfikatów budzi panikę. Topniejące ceny to wszak topniejące przychody. A zarząd Domu Maklerskiego Consus dostrzegł tu biznes. I to na międzynarodową skalę.
Zielona międzynarodówka
Od zeszłego tygodnia DM Consus, specjalizujący się dotychczas w obrocie prawami do emisji dwutlenku węgla, ma pozwolenie na handel kolorowymi certyfikatami na Towarowej Giełdzie Energii. Celuje w zielone.
— Zielone certyfikaty dobrze wpisują się w naszą strategię, bo interesuje nas działalność na rynkach towarowych, łącząca rynki lokalne z zagranicznymi. To nasza nisza. Nadal koncentrujemy się na rynku CO 2, ale certyfikaty będą uzupełnieniem oferty — mówi Maciej Wiśniewski, prezes Consusa.
I przypomina, że zielone certyfikaty, poświadczające, że energię wyprodukowano ze źródeł odnawialnych, to produkt europejski, co stwierdza dyrektywa Unii Europejskiej z 2009 r. Polskie prawo nie zostało jednak jeszcze do niej dostosowane (podobnie jak w przypadku innych państw UE, szczególnie z naszego regionu).
— Uważamy jednak, że to tylko kwestia czasu i szykujemy się do zaoferowania klientom możliwości transgranicznego handlu zielonymi certyfikatami — zapowiada Maciej Wiśniewski. Szacuje, że na start z ofertą krajową potrzebuje około miesiąca (chodzi o przygotowanie regulaminów, oceny ryzyka etc.). Na zagraniczną przyjdzie jeszcze chwilę poczekać.
Rynek już jest
Oferta Consusa umożliwi np. zagranicznym farmom wiatrowym zakup polskich świadectw pochodzenia i rozliczenie się z nich w rodzimym kraju. I wykorzystanie w ten sposób różnicy cen. Zwłaszcza że w Polsce te ceny dołują.
— W tej chwili atrakcyjna wydaje się np. obsługa firm rumuńskich [Consus ma w tym kraju swoją spółkę — red.], dla których opłacalne byłoby kupowanie polskich zielonych certyfikatów i umarzanie ich w Rumunii. Interesują nas też klienci włoscy. Generalnie spośród 26 krajów UE w ośmiu funkcjonuje system wsparcia OZE za pomocą zielonych certyfikatów. Analizujemy wszystkie osiem — twierdzi Maciej Wiśniewski. Z zainteresowaniem śledzą te przygotowania potencjalni klienci. Wśród nich — MEW, specjalizujący się w inwestycjach w małe elektrownie wodne. W zeszłym roku polska spółka rozpoczęła działalność w Rumunii.
— Transgraniczny handel świadectwami pochodzenia to dla nas bardzo interesujący temat. Nasza podstawowa działalność to oczywiście budowa elektrowni, ale jesteśmy elastyczni i dbamy o rentowność. Dlatego interesują nas kroki Consusa na tym polu — mówi Michał Wilkowski, prezes MEW. Podkreśla przy tym, że sektor OZE rozwija się w Rumunii dynamicznie, a na rynku i tak jest niedobór certyfikatów. Jest więc miejsce na handel transgraniczny. Jest też jednak ryzyko. System wsparcia OZE nigdzie w Europie nie jest dziś stabilny, nawet w Rumunii. Tamtejszy rząd ogłosił ostatnio plan ograniczenia wsparcia.
Brakuje tylko prawa
Ryzyko tkwi też w prawie. Po pierwsze, zapisy unijnej dyrektywy znajdują się w tzw. małym trójpaku, który nie został jeszcze uchwalony. Po drugie, jak podkreśla resort gospodarki i Urząd Regulacji Energetyki, dyrektywa wprowadza przecież pojęcie „gwarancji pochodzenia”, która nie będzie mieć nic wspólnego z krajowymi systemami wsparcia, wykorzystującymi zielone certyfikaty. Gwarancje mają być informacją dla konsumenta, że określona ilość wprowadzonej do sieci energii elektrycznej została wytworzona z odnawialnych źródeł energii.
— Gwarancje funkcjonują już w kilku krajach europejskich, handluje się nimi ponad granicami, a ceny kształtują się na poziomie kilku euro za 1 MWh. Wykorzystywane są w szczególności w krajach, w których konsumenci świadomie chcą wspierać OZE i gotowi są zapłacić więcej za zieloną energię — zauważa Piotr Ciołkowski, radca prawny z kancelarii CMS Cameron McKenna. Inną sprawą jest ewentualne wykorzystywanie gwarancji do wykonywania obowiązków przewidzianych przez prawo danego kraju (chodzi o obowiązkowy udział energii z OZE w całkowitych dostawach energii). Polskie prawo, zgodnie z projektami, będzie wyraźnie zakazywać takiego wykorzystywania. Otwarta pozostaje natomiast kwestia regulacji w innych krajach.
— Nie jest dla mnie jasne, jak miałby wyglądać arbitraż cenowy w przypadku handlu zielonymi certyfikatami. Zwłaszcza że ceny polskich certyfikatów wahają się pomiędzy 100 a 200 zł, a gwarancje są tańsze — zauważa Piotr Ciołkowski. DM Consus jest jednak pewny swego. — Uważamy, że to właśnie zielone certyfikaty staną się prędzej czy później przedmiotem handlu zagranicznego — podkreśla Jacek Jaszczołt, członek zarządu DM Consus.