PB: Linie lotnicze kasują loty, Iceland Air wysłał ostatnio na lotnisko w Amsterdamie pracowników, żeby rozładowali bagaże. Co się dzieje? Dlaczego właśnie teraz tyle linii odwołuje loty?
Grzegorz Polaniecki: Przyczyn tej sytuacji jest wiele. Część operatorów lotnisk prawdopodobnie nie spodziewała się, że rynek tak szybko wróci do wysokich wolumenów przewozów. W lotnictwie głównym problemem jest to, że pracownicy muszą mieć odpowiednie kwalifikacje, znać języki, mieć przeszkolenie i odpowiednie zezwolenia. Rekrutacja trwa dość długo. Niestety, pandemia spowodowała, że wiele firm pozbyło się pracowników, chcąc oszczędzać. Brak ludzi powoduje, że obecnie przepustowość lotnisk jest zbyt niska i nie ma innego wyjścia – trzeba kasować rejsy.
Czy to oznacza, że IATA źle prognozowała wzrost ruchu po pandemii?
Jako jedną z przyczyn wskazywałbym prognozy różnych instytucji, także Eurocontrolu. Wszyscy twierdzili, że ruch będzie wracał do normalności bardzo powoli i dopiero za cztery lata zacznie się odbudowywać. Byliśmy jedyną firmą, która twierdziła odwrotnie, nie zwalniała ludzi, nie redukowała floty. Byliśmy w przeciwnym trendzie do całego lotnictwa.

No właśnie. Enter nie ma braków kadrowych. Jak państwo to zrobili?
W lotnictwie jest trudno o dobrych ludzi. Bardzo cenimy i ceniliśmy swoich pracowników, więc szukaliśmy rozwiązań, żeby nie trzeba było ich zwalniać. Zarząd zrezygnował z podstawowego wynagrodzenia i poprosił pracowników, żeby zgodzili się na redukcję swojego. Są dwie drogi: zwolnimy połowę ludzi albo obniżymy wynagrodzenia o połowę. Rezultat będzie taki sam. Byliśmy bardzo miło zaskoczeni, że gdy poprosiliśmy pracowników, żeby się zgodzili na 50-procentowe obniżki pensji, aby nikogo nie trzeba było zwalniać, zgodzili się na to wszyscy, ponad 800 osób, które u nas pracują. Być może jesteśmy nawet jedyną firmą w Europie, której udało się tak zrobić. Rozumiem też jednak inne firmy, które miały inne warunki i musiały szybko drastycznie obciąć koszty, było to często wymuszone przez instytucje finansowe. Banki czy instytucje państwowe żądały programu restrukturyzacyjnego i takie formy były akceptowalne przy negatywnych scenariuszach dla rynku rysowanych przez ekspertów.
Jak długo pensje w Enterze były niższe?
Zarząd przez sześć miesięcy nie pobierał podstawowego wynagrodzenia, natomiast pracownicy pracowali za 50 proc. Potem zostało ono podniesione na 65 proc., następnie 85 proc. Było to uzależnione od tego, jak odbudowywaliśmy wolumen operacji. To było podejście fair z obu stron. Jesteśmy wdzięczni pracownikom, że podeszli do sprawy logicznie i rozsądnie.
Wróciliście już do pensji sprzed pandemii?
Oczywiście. Nie tylko wróciliśmy do tamtych pensji, ale i daliśmy podwyżki. Zarządzamy spółką w ten sposób, że dzielimy się wszystkim, co nam się udaje dobrego osiągnąć. Nie próbujemy nikogo wycisnąć.
Enter nie ma problemów kadrowych, ale lotniska, na które latacie – tak. Czy problemy branży mają wpływ na waszą działalność?
Problemów jest dużo. Przewidywaliśmy, że tak się może zdarzyć. Widzieliśmy, jaki jest potencjalny popyt, ludzie będą spragnieni powrotu do latania, a wiele firm, które zawiesiły odwiedziny u kontrahentów, będą chciały to nadrobić. Stawialiśmy, że rynek odbuduje się dynamicznie, dynamiczniej, niż było przewidywane, choć w wielu miejscach jeszcze nie wrócił do 100 proc. 2019 r. Przeczuliśmy, że będą problemy. Dlatego jeszcze w marcu zaczęliśmy układać odloty tak, żeby nasze godziny lotów były poza spiętrzeniem. Każdy, kto przelatuje przez hub, chce w nim spędzić maksimum 40 minut, więc od przylotu do odlotu jest niewiele czasu i powstają fale przylotowo-odlotowe. Staraliśmy się omijać te fale. Dlatego nie mamy dziś aż tak dużego problemu. Zdarza się, że nie ma obsługi, żeby rozładować bagaż, bo na pierwszym miejscu jest załadowanie bagażu, żeby samolot odleciał. To kryzysowa sytuacja, ale z raportów operacyjnych wynika, że przechodzimy przez nią suchą stopą, na razie nic poważnego nam się nie przydarzyło. Niczego nie kasujemy, zresztą nie wyobrażam sobie, żeby linia lotnicza skasowała komuś wakacje. Zobowiązaliśmy się do tego, że państwa zawieziemy i przywieziemy, nie możemy powiedzieć nagle: sorry, nie ma ludzi, nie lecimy, radźcie sobie sami.
Ale swoich ludzi do rozpakowania bagażu nie musiał pan nigdzie wysyłać?
Na razie na szczęście nie musieliśmy. Wiedzieliśmy, że w wielu firmach, szczególnie w Wielkiej Brytanii, brakuje personelu, więc wybieraliśmy agentów handlingowych, którzy dopiero zaczynali działalność i mieli pracowników świeżo po naborach. Odpukać, ale na razie nie jest źle.
Trzymam kciuki. Ile czasu zajmie branży odbudowanie kadr?
Niezbyt długo. Pół roku wystarczy, żeby zrekrutować, przeszkolić, sprawdzić przeszłość kryminalną. Każdy pracownik lotnictwa musi mieć czystą kartotekę, procedury opóźniają procesy rekrutacyjne, zwłaszcza przy zatrudnianiu obcokrajowców. Problem jest i będzie. Słyszę z branży, że pracownicy nie chcą wracać, bo uważają, że lotnictwo jest pracą niestabilną i w przypadku kryzysu są zwolnienia. To problem na długie lata.
Powiedział pan pół roku. Jeszcze pół roku?
Nie, myślę, że firmy, które w tej chwili mają braki, zorientowały się kilka tygodni temu, że mają problem, i pracują nad nim już od jakiegoś czasu. Sam leciałem teraz przez Heathrow i widać dużą poprawę w porównaniu z tym, co było dwa tygodnie temu.
Skoro tak trafnie przewidujecie państwo, co się wydarzy, to jak będzie rósł ruch lotniczy w przyszłych latach?
Jestem zawsze nastawiony dosyć konserwatywnie albo nawet pesymistycznie. Wzrost kosztów linii lotniczych i zmiany procedur mogą wpływać na to, że coraz ciężej będzie wykonywać operacje lotnicze. Jest dużo nacisku na ekologię. Nie wiem, dlaczego lotnictwo jest piętnowane jako nieekologiczne. Jeśli porównać, ile się spala CO2 w innych środkach transportu, wypadamy o 50 proc. lepiej, bo jesteśmy masowym transportem, zabieramy 189 pasażerów, a samoloty są przeważnie pełne. Oczywiście, jeśli ktoś będzie porównywał przeloty, gdzie w 100-miejscowym samolocie jest 15 pasażerów, nie da się tego obronić. Latanie jest jednak coraz trudniejsze i droższe. Zbliża się też recesja, co może spowodować, że popyt spadnie. To są zagrożenia, natomiast nie patrzymy na to pesymistycznie. Od kilku lat borykamy się z problemem wejścia na bogate rynki zachodnie. Gdy przychodzi kryzys, każdy w Niemczech, Skandynawii, Wielkiej Brytanii czy Francji zaczyna szukać tańszej usługi. Tak weszliśmy do Wielkiej Brytanii i Francji: gdy tam był kryzys, okazało się, że jesteśmy solidnym partnerem za dużo mniejsze pieniądze. Tak może się stać w przypadku wielu polskich firm, które są gotowe wyjść na rynki zagraniczne. Nasza sytuacja może być w miarę dobra, natomiast globalnie rynek może usiąść.
Szukaj Pulsu Biznesu do słuchania w Spotify, Apple Podcast, Podcast Addict lub Twojej ulubionej aplikacji,
W tym tygodniu: „Wakacje po pandemii”
Goście: Agnieszka Uba – SentiOne, Marzena Buczkowska-German – Wakacje.pl, Piotr Henicz – Itaka, Grzegorz Polaniecki – Enter Air, Tomasz Machała – Nocowanie.pl