Wyglądało to tak jakby Fed już właściwie zadecydował, że będzie „drukował" pieniądze (kupował obligacje). Widać jednak, że poglądy szefów regionalnych oddziałów Fed są bardzo zróżnicowane. Eric Rosengren (Boston) poparł w środę takie działania, Charles Plosser (Filadelfia) powiedział, że jest przeciw, a Narayana Kocherlakota (Minneapolis) stwierdził, że z niechęcią poparłby takie decyzje. Zaskakująca była jednak w tym komunikacie nie ta zmiana języka, a to, co bank mówi o inflacji. Fed twierdzi, że jest zbyt niska i taka pozostanie przez pewien czas. Bank zastosuje środki pobudzające, jeśli trzeba będzie umocnić ożywienie i doprowadzić inflację do oczekiwanego przezeń poziomu. Pierwszy raz widzę bank centralny, który dopomina się wzrostu inflacji, ale widać nastały takie czasy.
W USA od dawna mówiło się, że pożądanym poziomem inflacji byłyby okolice sześciu procent (obecnie nieco ponad jeden procent.), ale nie słyszałem do tej pory, żeby ktoś naciskał na podjęcie przez Fed decyzji o środkach napędzających inflację. Nic dziwnego, że w wielu komentarzach pojawiły się twierdzenie o deflacji, którą podobno ma zwalczać amerykański bank centralny. Problem jednak w tym, że nic takiego w komunikacie FOMC nie można był znaleźć. Powolny wzrost inflacji to przecież co najwyżej dezinflacji, a z pewnością nie deflacja (spadek cen).
Skoro Fed chce doprowadzić do wzrostu inflacji to nic dziwnego, że kurs dolara po publikacji komunikatu zanurkował. Za tym oczywiście poszło złoto (naturalna ochrona przed inflacją) bijąc kolejne rekordy. Gwałtownie drożały też obligacje. Zapowiadany skup obligacji musiał podnieść ich ceny. Jeśli rzeczywiście Fed będzie walczył nie z inflacją, ale o wzrost inflacji to czeka nas wybudowanie potężnych baniek spekulacyjnych na wielu aktywach również na akcjach. Złoto, miedź, mniej ropa, bo jest pod ściślejsza kontrolą, ale również akcje powinny zyskiwać.
Tutaj mała uwaga. Portal pb.pl poinformował niedawno (za Forbsem), że John Paulson (nie mylić z Henry Paulsonem, byłym sekretarzem skarbi za prezydentury G.W.Busha), jeden z najbardziej znanych szefów funduszy hedgingowych, spodziewa się dwucyfrowej inflacji w USA. Dlatego radzi sprzedawać obligacje i kupować akcje oraz domy. Może mieć rację. Na przełomie lat 70. i 80 tych. XX wieku w USA inflacja była dwucyfrowa. Zanim zaszkodziła gospodarce i giełdom wpierw podniosła indeksy w USA o ponad 30 procent (1980 rok). Teraz może, ale nie musi być podobnie. Można bowiem obawiać się, że inflacji towarzyszyć będzie stagnacja, a nie ma nic gorszego dla gospodarki jak właśnie stagflacja.
Być może jednak Fed wcale nie będzie musiał podejmować kroków zmierzających do zwiększenia inflacji. Jeśli spojrzy się na wykresy towarów rolnych to można mieć wrażenie déjà vu. Na przełomie lat 2007/08 widać było dokładnie to, co widzimy teraz. Wtedy też fundusze inwestycyjne znalazły sobie wehikuły inwestycyjne na rynku towarów rolnych. Jaki był wtedy płacz w mediach, że świat czeka głód... Teraz mamy cichą powtórkę z rozrywki. Fundusze nie kryją tego, że część kapitału inwestują w towary rolne. Wynik? Kilka przykładów. Cukier od czerwca zdrożał o 65 procent, pszenica o blisko 80 procent, kukurydza o 50 procent, soja i ryż o ponad 20 procent, kawa o 50 procent, sok pomarańczowy w ciągu miesiąca zdrożał o ponad 20 procent. Tylko niewielka część tego wzrostu wynika z warunków pogodowych.
Jeśli ktoś we wpływ funduszy nie wierzy to powinien poważnie zastanowić się nad opinią wyrażoną w telewizji CNBC przez Petera Beutela, szefa Cameron Hanower, firmy doradczej działającej na rynkach energii. Powiedział on, że „gdyby nie było inwestorów wykorzystujących ropę jako aktywa inwestycyjne, jej cena wynosiłaby 10 USD, 15 USD może 18 USD, ale z pewnością nie byłaby tam gdzie jest teraz". Powiedział też, że ropy jest teraz najwięcej od przynajmniej 27 lat (od tego czasu notowane są dane o poziomie zapasów), a być może nawet od 50 lat. Człowiekowi, który zęby zjadła na tym rynku można chyba wierzyć?
Koszt żywności to jednak strona medalu. Drugą jest to, że niską inflację od ponad ćwierć wieku zawdzięczamy globalizacji i deregulacji oraz outsourcingowi. Z USA i Unii Europejskiej przenoszone miejsca pracy do Chin, Brazylii, Indii, Wietnamu itp. Tam płacono za pracę grosze. W krajach północy naszego globu zwiększyło się bezrobocie i zamarły realne wzrosty płac, ale inflacja była niska, bo niski był koszt wytworzonych w krajach BRIC i im podobnych produktów. Od paru lat obserwujemy w Chinach i Indiach dynamiczne, dwucyfrowe wzrosty płac. W Chinach strajki nie są kończone interwencją zbrojną. Symptomatyczny jest przypadek Foxconn (chiński producent na potrzeby gigantów przemysłu komputerowego). W maju tego roku dowiedzieliśmy się, że 10 pracowników tej firmy popełnił samobójstwo. Jaka była reakcja zarządu? Było wiele, łącznie z zatrudnieniem psychologów, ale najważniejszy był wzrost płac. W ciągu 5 miesięcy o około 70 procent...
Jeśli rzeczywiście towary rolne będą się zachowywały tak jak inne surowce, a płace pracowników w krajach, które spełniają rolę fabryk dla USA i UE będą dynamicznie rosły to wzrost inflacji może nas zadziwić. To jest oczywiście proces długotrwały. Rentowność amerykańskich obligacji kreśli kanał trendu spadowego od 25 lat, czyli od początku zwiększenia dynamiki przez procesy globalizacyjne. Zmiana trendu też będzie trwała długo, ale w kolejnej dziesięciolatce przyjdzie nam jeszcze zwalczać gwałtownie rosnącą inflację.
