Postpandemiczne napięcia na amerykańskim rynku pracy doprowadziły do wzrostu inwestycji, zwiększenia automatyzacji i w rezultacie podniesienia produktywności. Trzej ekonomiści z Fedu, M. Dueholm, A. Kalyani i S. Ozkan w swoim badaniu piszą tak: „Nasze nowatorskie wskaźniki niedoboru pracowników i automatyzacji na poziomie przedsiębiorstw, w połączeniu z danymi ze spółek giełdowych, sugerują, że historycznie napięty rynek pracy skłonił firmy do wdrażania technologii automatyzacji w celu zaradzenia niedoborom siły roboczej”.
Autorzy badania ujawniają, że od 2021 r. niedobory na rynku pracy podniosły inwestycje w gospodarce USA o dodatkowe 55 mld dolarów. Inwestycje obejmowały m.in. automatyzację rutynowych prac ręcznych, co relatywnie mocno podniosło produktywność firm opierających biznes na takich czynnościach, czyli np. przemysłowych. Innymi słowy, brak pracowników wymusił na firmach adaptację. Teraz nałóżmy na to polski kontekst.
W gospodarce z wyraźnie kurczącym się zasobem siły roboczej utrzymanie wysokiego tempa wzrostu gospodarczego wymaga zwiększenia kapitału (maszyn, urządzeń, środków transportu, linii produkcyjnych, programów informatycznych itd.), a najlepiej także jego wydajności. Wynika to z tego, że skoro zasób pracy maleje, a podnoszenie jego efektywności ma swoje granice, nieuchronnie przyjdzie moment, w którym pracownicy nie będą w stanie być bardziej produktywni bez bardziej zaawansowanych narzędzi.
Tymczasem w Polsce wielkość kapitału przypadającego na pracownika jest niska, a jego wydajność nie rośnie. Gonimy wprawdzie Czechy, ale wciąż przeciętny pracownik w Polsce uzbrojony jest w dwukrotnie mniejszy zasób kapitału. To dlatego, że w Czechach liczba robotów, przypadających na 10 tys. pracowników, wynosi 189 a w Polsce 71. Kraj musi więc przede wszystkim zacząć szybciej akumulować kapitał, bo to sprawi, że jedną czynność wykonywać będzie nie kilku pracowników, ale tylko jeden, za to zasobny w narzędzia. Tym właśnie jest automatyzacja, którą powinna wymusić recesja demograficzna. W kolejnym etapie można podnosić efektywność kapitału (czyli sposób wykorzystywania maszyn) przez inwestowanie w te technologie produkcji, które są najbardziej zaawansowane.
Fakt, że gospodarka Polski nie jest odpowiednio dokapitalizowana, niekoniecznie musi napawać pesymizmem. Pokazuje to bowiem, że istnieją niewykorzystane źródła wzrostu w postaci akumulacji kapitału i podnoszenia jego efektywności. Co się jednak stanie, gdy podnoszenie efektywności pracy napotka granicę wzrostu, a kraj nie będzie akumulował kapitału ani podnosił jego efektywności? Wtedy wzrost gospodarczy spowolni.
Albo-albo: albo Polska zacznie się automatyzować i inwestować w siebie, albo - w obliczu depopulacji - niska efektywność i niewystarczający poziom kapitału staną się barierą rozwojową. Na razie mamy malejący trend w stopie inwestycji (to przyczyna niskiego kapitału na pracownika), niskie wydatki na badania i rozwój, raczej powolny postęp technologiczny i niewielką liczbą robotów per capita, a dodatkowo niski udział kredytu firm w relacji do PKB oraz słabo rozwinięty rynek kapitałowy. Te wszystkie negatywne zjawiska są ze sobą sprzężone i muszą ulec odwróceniu. Do pewnego stopnia nadzieje można wiązać z rewolucją AI, która może podnieść wzrost produktywności czynników produkcji o nawet 0,6 pkt proc. rocznie w ciągu dekady. Ale tylko może, nie musi. Takie szacunki obarczone są dużą dozą niepewności. Ponadto postęp AI widoczny jest we wszystkich rozwiniętych krajach, więc słabszy wzrost produktywności w Polsce związany z postępem w dziedzinie sztucznej inteligencji może oznaczać nasze relatywne osłabienie.
