Mowa oczywiście o trwających już dobrych kilkanaście miesięcy negocjacjach handlowych pomiędzy USA a Chinami, które wiele razy były zrywane. Teraz strony stają przed kolejną szansą na wypracowanie konsensu.
Teoretycznie tym razem powinno im zależeć bardziej niż do tej pory. Donald Trump jest osłabiony politycznie przez kierowane wobec niego mocne oskarżenia ze strony Demokratów i może potrzebować czegoś konkretnego, co poprawi jego pozycję w sondażach. Tak zwana częściowa umowa handlowa z Chinami, pomimo swoich niedociągnięć, mogłaby zostać sprzedana opinii publicznej jako jego sukces. Natomiast dla Chińczyków stawka celna na poziomie 25 proc. dla produktów eksportowanych do USA może być tak zwanym progiem bólu — to dlatego wicepremier Liu He poprosił jakiś czas temu o odroczenie wdrożenia 30-procentowej stawki na chińskie produkty warte 250 mld USD. Nowy termin to wtorek, 15 października, kilka dni po kluczowych negocjacjach w Waszyngtonie, jakie rozpoczynają się dzisiaj.
Doniesienia napływające w ostatnich dniach są mieszane. Podobno Chińczycy są obrażeni na Amerykanów, że ci wpisali kolejne chińskie spółki technologiczne na czarną listę i planowali skrócić wizytę, ale z drugiej strony mocno obawiają się dalszej wojny na cła oraz innych pomysłów nieobliczalnego Donalda Trumpa, jak chociażby restrykcji kapitałowych wobec chińskich przedsiębiorstw. Gdyby zatem pojawiły się sygnały o jakiejś wstępnej umowie i konkretnym harmonogramie dalszych spotkań w październiku i listopadzie, to byłyby to kluczowe informacje pozwalające rozładować napięcie. Straciłby na tym dolar, ale zyskały rynki wschodzące i ogólnie bardziej ryzykowne aktywa.