Dwa tygodnie temu nad Morzem Południowochińskim uzbrojony chiński myśliwiec przeleciał w odległości zaledwie sześciu metrów od patrolującego międzynarodowe wody samolotu amerykańskiego. To tylko jeden z incydentów pokazujących wzrost napięcia geopolitycznego w tym regionie. Choć z europejskiej perspektywy to, co dzieje się na Dalekim Wschodzie, przesłaniają wydarzenia na Ukrainie oraz w Iraku i Syrii, to jednak dla globalnego bezpieczeństwa jest to nie mniejsze zagrożenie.

Chiny, nuklearne mocarstwo dysponujące dwukrotnie większym od rosyjskiego budżetem wydatków na obronność, coraz bardziej agresywnie forsują w regionie własne interesy gospodarcze. Od roku rośnie napięcie w ich stosunkach z Wietnamem i Filipinami. Przyczyna sporów to chińskie roszczenia do obszarów Morza Południowochińskiego, położonych nawet blisko 2 tys. km od linii brzegowej Chin. USA traktują problem bardzo poważnie, ponieważ Państwo Środka to według nich globalne mocarstwo, w odróżnieniu chociażby od Rosji, którą uznają jedynie za regionalną potęgę.
— Nie jest przekłamaniem, że to, co dzieje się tutaj, ma znaczenie nie tylko dla regionu i dla USA, ale także dla wszystkich mieszkańców globu — powiedział John Kerry, amerykański sekretarz stanu.
USA naciskają, by siedem krajów zaangażowanych w spór powstrzymało się od podejmowania działań, które zaogniłyby sytuację. To ewidentnie aluzja pod adresem Chin, które roszczą sobie prawa do wyłącznej strefy ekonomicznej, obejmującej ponad połowę powierzchni Morza Południowochińskiego. Kontrola nad akwenem ma dla Państwa Środka kluczowe znaczenie ze względu na bogactwa naturalne oraz przebiegające tędy strategiczne szlaki handlowe.
Pod jego dnem znajdują się rezerwy ropy szacowane nawet na 28 mld baryłek, a trasa handlowa prowadząca dalej przez cieśninę Malakka należy do dwóch najbardziej intensywnie używanych na świecie. W ubiegłym miesiącu Chiny odrzuciły amerykańską propozycję powstrzymania się od działań mogących zwiększyć napięcie, podobnie jak złożoną przez Filipiny ofertę rozwiązania sporu na drodze arbitrażu.
Zamiast tego w ostatnich miesiącach na wodach spornych z Wietnamem rozpoczęły odwierty mające służyć wydobyciu ropy. Od dwóch lat na odebranych Wietnamowi 40 lat temu zamieszkanych przez zaledwie kilkaset osób Wyspach Paracelskich Chiny utrzymują garnizon wojskowy.
Nad wodami międzynarodowymi mnożą się przypadki niebezpiecznego zbliżenia samolotów chińskich z japońskimi. Wietnam donosił o przypadkach zatonięcia łodzi rybackich w wyniku zderzenia z chińskimi jednostkami wojskowymi, a w antychińskich demonstracjach w tym kraju były nawet ofiary śmiertelne. Tymczasem Tajwan poinformował tydzień temu, że jego przestrzeń powietrzną naruszyły dwa samoloty wojskowe Państwa Środka. Powstrzymywać chińską ekspansję próbują USA.
Służyć temu mają loty patrolowe oraz regularne manewry lotnictwa prowadzone w Australii. Tymczasem kraje Azji Południowo-Wschodniej zwiększyły w ubiegłym roku wydatki zbrojeniowe o 5 proc. W 2013 r. wydatki zbrojeniowe Bahrajnu sięgnęły 3,8 proc. PKB, najwyższego poziomu od dekady. Wietnamowi w dozbrojeniu armii i straży nabrzeżnej pomagają USA — jego niegdysiejszy wróg — oraz Japonia.
Choć do tej pory mamy do czynienia jedynie z incydentami, to jednak przy nieszczęśliwym zbiegu okoliczności lub zwykłej pomyłce może dojść do wybuchu otwartego konfliktu. „Zwiększona militaryzacja obszaru Morza Południowochińskiego tworzy zagrożenie nieplanowanym konfliktem w regionie” — ostrzegł „Financial Times”.