Dane makro w USA ustalą kierunek giełdowych indeksów

Piotr Kuczyński
opublikowano: 2002-04-29 00:00

W większości przypadków prognozy makro są gorsze od danych, które rynek dostał w poprzednim miesiącu. Taka ostrożność, w połączeniu z końcówką intensywnego okresu podawania wyników spółek i w sytuacji mocnego wyprzedania rynku, może wywołać wzrosty.

Z Ameryki

Kolejny odcinek amerykańskiego roller coastera poprowadził indeksy ostro w dół — to był największy tygodniowy spadek od września. Tym razem informacje ze spółek były w większości złe. Przede wszystkim wyniki i prognozy WorldCom i Ericssona przeceniły sektor telekomunikacyjny i dostawców dla tego sektora. Odczuł to również sektor finansowy — obawy o trudności w spłacaniu długów. Wyniki generalnie były bardzo słabe, jednak teraz wszystko polega na ogłaszanie złych wyników, ale lepszych od bardzo zaniżonych prognoz. Klasycznym przykładem był wzrost kursu AOL po opublikowaniu gigantycznej straty. Po prostu po odjęciu niektórych kosztów, zresztą wbrew ogólnie przyjętym zasadom księgowości, zysk na akcję był większy od prognoz.

Coraz większe są problemy prawne sektora finansowego. Departament Sprawiedliwości planuje zbadanie, czy analitycy z renomowanych firm celowo wprowadzali w błąd inwestorów w swoich rekomendacjach. Nie wiadomo, czy nie zostanie wszczęte dochodzenie z postawieniem kryminalnych zarzutów.

Prokurator Generalny Stanu Nowy Jork Eliot Spitzer wezwał do złożenia wyjaśnień większość najbardziej znanych firm z Wall Street. Postępowanie rozpoczęło się już 8 kwietnia, a w piątek oficjalnie śledztwo rozpoczął też SEC (odpowiednik naszej KPWiG). Smaczku sprawie dodaje informacja, że w Merrill Lynch znaleziono pewną liczbę wewnętrznych e-maili, w których analitycy prywatnie wyrażali się z lekceważeniem o spółkach, które oficjalnie rekomendowali do kupna. Również Kongres rozważa wezwanie brokerów do ujawnienia konfliktu interesów. Poza tym J.P. Morgan Chase i FleetBoston Financial otrzymały informacje, że mogą im zostać postawione zarzuty o przydzielanie akcji w ofertach publicznych wybranym inwestorom w zamian za specjalne prowizje. Na razie Amerykanie lekceważą te doniesienia, ale „enronitis” prowadzi do otwarcia następnej puszki Pandory i do utraty zaufania inwestorów do całej Wall Street — skutki mogą być nieobliczalne.

Dane makro w tym tygodniu nie były najlepsze. Spadły zamówienia na dobra trwałego użytku. Okazało się jednak, że raport nie zawierał danych dotyczących półprzewodników. Co prawda to tylko od 3 do 3,5 proc. w całkowitych danych, ale jednak spowodowało, że inwestorzy tę liczbę zlekceważyli. Myślę, że niesłusznie, bo dane wcale nie musiały być dobre. Większy od prognozowanego spadek sprzedaży domów został praktycznie pominięty — tak się zawsze dzieje, kiedy na jakimś rynku panuje hossa. Jednak to już kolejne słabsze dane i następne nie będą przyjęte obojętnie.

PKB Stanów w pierwszym kwartale wzrósł sporo, bo o 5,8 proc. To jednak liczba nie oddająca całej prawdy o gospodarce. Trzeba brać pod uwagę, że we wzorze na obliczanie PKB są wydatki rządowe (od dwóch kwartałów olbrzymie, szczególnie na zbrojenia) oraz różnica w stanie zapasów w przedsiębiorstwach. Spadek zapasów był niezwykle duży i sięgnął 120 mld USD w czwartym kwartale. W tym wyniesie pewnie 36 mld USD. To nie miałoby większego znaczenia, ale popyt finalny wcale nie jest tak duży, a spadek indeksu nastrojów Uniwersytetu Michigan do poziomu najniższego od trzech miesięcy pokazuje, że może być gorzej. Skala zmiany zapasów będzie w przyszłości dużo mniejsza i będzie mieć ujemny wpływ na PKB. Warto też zauważyć, jak słabe były wyniki spółek przy tak dużym wzroście PKB.

W tym tygodniu rynki dostaną niezwykle dużo danych makro, które mogą znacznie wpłynąć na koniunkturę. Będą to dochody i wydatki Amerykanów, indeks PMI w regionie Chicago, indeks zaufania konsumentów, indeks aktywności ISM zarówno w usługach jak i w przemyśle, zamówienia fabryczne i bezrobocie. W większości prognozy są gorsze od danych, które rynek dostał w poprzednim miesiącu. Taka ostrożność, w połączeniu z końcówką intensywnego okresu podawania wyników spółek i w sytuacji mocnego wyprzedania rynku, może wywołać wzrosty. Oczywiście jedynie wtedy, jeśli rzeczywiste dane nie okażą się gorsze od pesymistycznych prognoz.

W obrazie technicznym sytuacja jest niewesoła. DJIA opuścił kanał trendu wzrostowego. Docelowym poziomem jest obecnie 9100 pkt. Przedtem możliwy jest jednak ruch powrotny w kierunku 10100 pkt. S&P 500 dotarł do niezwykle istotnego wsparcia. Jego pokonanie oznaczałoby przecenę do 975 pkt., czyli w praktyce testowanie dna z 11.09. Opór to 1100 pkt. NASDAQ przełamał wsparcie na 1700 pkt. i teraz jest w drodze do następnego na 1625 pkt.

Na rynku pojawiły się opinie, że mamy do czynienia po prostu ze swoistym strajkiem kupujących, podbudowanym obawą, że wyniki są manipulowane. Powoli inwestorzy przestają wierzyć, że ożywienie gospodarki przyniesie wzrost zysków w drugim kwartale i szukają alternatywnych inwestycji, np. w złoto, które kosztuje najdrożej od dwóch lat. Czyżby prawdziwe było powiedzenie, które lepiej brzmi po angielsku „sell in may and go away (sprzedaj w maju i uciekaj)”

Z Polski

GPW zachowywała się do czwartku bardzo słabo. W dużym stopniu to zasługa Elektrimu i BRE, ale zachowania całej giełdy nie można tłumaczyć dwiema spółkami. To, że wierzyciele odrzucą układ, było do przewidzenia, ale to, że BRE zrezygnuje z organizowania kredytu dla Elektrimu, było tak dziwną woltą, że przeceniło zarówno Elektrim, jak i BRE. Bank podejmuje coraz bardziej ryzykowną grę i jeśli nie będzie niedługo jakiegoś efektownego zwycięstwa, bardzo słabe widzę szanse zarządu na pozostanie u steru.

W czwartek było jednak widać, że fundusze mają wielką wolę ocalenia wsparcia, a piątek przyniósł spory wzrost przy przyzwoitym obrocie. Rynek rósł wbrew fatalnie zachowującym się rynkom Eurolandu. Trudno inwestować na giełdzie, kiedy decyzje wyglądają, jakby następowały na skutek rzutu monetą.

Teoretycznie mówiło się, że odsunięcie o rok terminu wejścia UMTS podniosło kursy udziałowców telefonii komórkowej. W tym problem jednak, że prawie z pewnością te spółki nie będą już właścicielami GSM, kiedy przyjdzie do wprowadzenia UMTS. To był raczej pretekst, a chodziło wyłącznie o ocalenie wsparcia. Po co? Czy żeby dłużej trwała dystrybucja, czy fundusze mają inne plany po wynikach spółek?

Dosyć tajemnicze są raporty o postawach konsumentów. Niektórzy analitycy mówili, że dane o tym, iż sprzedaż detaliczna w marcu wzrosła o 20 proc. w porównaniu do 2001 r. pokazują, że nadchodzi ożywienie. Ja nie wierzę w to, że te dane to coś innego niż jednorazowy wyskok. Trzeba pamiętać, że Wielkanoc była w tym roku bardzo wcześnie i to zapewne są te zwiększone zakupy w marcu, wiadomo też, iż zwiększone zakupy leków były jednorazowym wydarzeniem (lista leków refundowanych).

Owszem znacznie wzrosły zakupy odzieży i butów, ale to zarówno wpływ świąt jak i wczesnej wiosny i dużych wyprzedaży. Uważam, że już w kwietniu zanotujemy duży spadek sprzedaży. Trudno, żeby trwała chęć do zakupów utrzymała się przy ciągłej niepewności i dużym bezrobociu. Zastanawianie się nad tym, czy wzrost sprzedaży w jednym miesiącu oznacza ożywienie gospodarki, jest według mnie mało poważne. Zresztą według Pentora w kwietniu ogólną sytuację ekonomiczną oceniało dobrze 4 proc. respondentów, źle 71 proc., neutralnie 25 proc., a w stosunku do kwietnia ubiegłego roku przewaga pesymistów nad optymistami jest większa o 12 punktów. Czy takie nastroje sprzyjają zakupom?

RPP być może wzięła jednak wzrost sprzedaży pod uwagę, bo podjęła jedną z najgorszych decyzji: obniżka głównej stopy o 50 pkt. nadal pozwoli złotemu pozostać mocnym, a gospodarce i giełdzie nic nie da. Jedynym sensownym wyjściem byłaby obniżka o 200 pkt. i wyraźna zapowiedź, że to na długi czas koniec. Ale do tego trzeba trochę odwagi i wyobraźni, której RPP nigdy nie miała. Wynikiem takiej a nie innej decyzji będzie dalsze umacnianie się złotego, szkodliwe zarówno dla eksporterów (zobaczymy to w danych o deficycie obrotów bieżących w przyszłym tygodniu) jak i dla budżetu państwa.

Przy okazji dowiedzieliśmy się jednak, że minister finansów Marek Belka jest zadowolony z obniżki (ale nie z wysokości). Wojna między rządem i RPP skończyła się. Pełny sukces odniosła rada. Szkoda, że przy okazji nie zyska na tym gospodarka.

W analizie technicznej sytuacja jest niezwykle dwuznaczna. Indeks cenowy od dawna wygląda najgorzej i w dalszym ciągu stoi przy wsparciu. W tym tygodniu nawet nieco spadł. Można powtórzyć to, co pisałem w ubiegłym tygodniu: w krótkim okresie będziemy mieć albo przełamanie wsparcia i spadek nawet o 10 proc., albo obronę i wejście w trend horyzontalny.

Dla odmiany WIG wygląda bardzo dobrze. Wyszedł górą z klina. To sygnalizuje, że indeks powinien dojść nawet do 16300 pkt. Zejście poniżej 14500 załamywałoby tę formację i dawało sygnał do dużych spadków. WIG 20 ciągle jest we wnętrzu klina nad wsparciem 1300-1310 pkt. Przełamanie tego wsparcia, a z pewnością dolnego ograniczenia klina na 1290 pkt., otwierałoby drogę do 1220 pkt. Wyjście górą powyżej 1345 pkt. dawałoby szansę na bardzo duże wzrosty — z testem szczytu 1480 pkt. włącznie.

Nie ma fundamentalnych podstawy do wzrostów, ale kiedy widzę sposób rozgrywania rynku przez fundusze to wiem, że wszystko jest możliwe – nawet kreowanie fałszywych sygnałów.

Pisanie o tym, co będzie się działo w następnym tygodniu, jest lekko bezsensowne. Tak samo jak bezsensowna jest sesja 2 maja. Już w sobotę wielu inwestorów wyjechało i prawdziwy handel zacznie się dopiero 6 maja. Tydzień tak dziwny i do tego taki, w którym mogą zajść różne wydarzenia na rynkach światowych, powinien spowodować marazm i brak obrotów.

Nie wykluczam jednak, biorąc od uwagę ostatnie dwie sesje w tygodniu, że fundusze mogą robić przygotowanie do wyników spółek, korzystając z nieobecności inwestorów indywidualnych. W decyzjach trzeba kierować się kierunkiem wybicia z klina i obrotami.